Niegdyś od dobrej znajomej usłyszałam, że gdyby tylko ktoś mógłby spełnić jedno jej życzenie, bez wahania poprosiłaby o pieniądze. Swoją wypowiedź argumentowała możliwością kupienia wszystkiego, co przynosi jej szczęście. Zapytałam ją jednak, czy nie lepiej, zamiast błagać o miliony na koncie, pójść w zgoła inną stronę, a mianowicie w stabilizację życiową. Wizja stałej pracy, gdzie robi się to, co się kocha i jeszcze na tym zarabia… Wizja własnego mieszkania czy domu, bez zamartwiania się o spłaty rat kredytu czy o zrobienie opłat, bo zawsze na to wystarcza, na dodatek wiele zostaje… Wizja szczęśliwej rodziny, z którą spełnia się wiele wolnych chwil, wsłuchując w dźwięczny śmiech dzieci, z wpatrzonym w ciebie jak w obrazek partnerem… Wizja dobrych kontaktów z sąsiadami, gdzie zawsze możecie na siebie liczyć… Czyż to nie jest znacznie lepsze od samych pieniędzy?
RYBNIK? PRZEPRASZAM, ALE CHYBA SIĘ PRZESŁYSZAŁAM...
Daria wcale nie musiała czekać, aż ktoś jej zaproponuje spełnienie takiego życzenia. Ciężką pracą oraz sporym zaangażowaniem, udało jej się zrobić zawrotną karierę w firmie, gdzie szef jest dla niej prawie jak przyjaciel. I może nie posiada jeszcze dzieci, ale za to ma przystojnego narzeczonego, z którym mieszka w apartamencie, usytuowanym w samym centrum Warszawy. W ten jakże stabilny, niemalże pełen rutyny tryb życia wkroczyła informacja o półrocznym przeniesieniu do filii na terenie Śląska – wtedy poczuła, jak traci grunt pod nogami…
Niemalże od początku przypuszczałam, iż ta podróż Darii w nieznane może przynieść ze sobą lawinę przeciwstawnych sobie zdarzeń. I moje przeczucia ani trochę się nie myliły! Wraz z jej przybyciem do Rybnika nadeszła prezentacja najróżniejszych sytuacji, przy których człowiek śmieje się do utraty tchu, nie dowierzając temu, czego właśnie stał się świadkiem. Widoczna gołym okiem batalia kobiety z przystojnym sąsiadem, Arturem, kierowana stereotypowymi wierzeniami, doprowadzała do łez! Ba, nawet raz prawie zakrztusiłam się śliną, widząc, do czego są zdolni! Jednakże raz jeszcze mogłam przekonać się, iż stwierdzenie „kto się czubi, ten się lubi” ma mocne odniesienie do tych dwojga. Drogą pełną zgryźliwości dotarli do punktu, gdzie fascynacja przyjęła ich z szeroko otwartymi ramionami. Daria i Artur mieli się ku sobie, lecz nie tak od razu zapragnęli to zaakceptować. Wraz z uczuciem przyszła niepewność. Oboje pochodzili z różnych światów, nie wiedzieli, jak można by było to połączyć, aby każda ze stron czuła się w pełni szczęśliwa. Powiem wprost – towarzyszył im strach, co akurat nie jest niczym złym, lecz w niektórych przypadkach warto podjąć się takiego kroku, bo przecież kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana!
Żeby nie było, „Tam gdzie diabeł mówi dobranoc” to nie tylko radosne, pełne śmiechu chwile. Znalazłam tam również pełne przemyśleń, smutku oraz przerażenia wątki, wdzierające się w „najmniej” spodziewanym momencie. Prawie że mrożąc krew w żyłach lub skłaniając do rozważań, umiały przytrzymać człowieka przy sobie, jednak nie opuszczało mnie wrażenie, jakoby… brakowało im… „wypieczenia”? Dobrze, niektóre z nich naprawdę zostały w doskonały sposób przedstawione i aż się czuło tę „Ślunską” sferę, dość mocno kojarzącą się z tym województwem, choć zazwyczaj czułam się tak, jakby ktoś włączył przyśpieszenie. Niekiedy dało się odczuć, iż przy pewnych wątkach autorka się rozpędziła, odbierając im sporą dozę naturalności. Sam ogień między Darią a Arturem zapłonął – jak dla mnie – o wiele za szybko. Czułam się przez to tak, jakbym oglądała komedię romantyczną, gdzie aktorzy dostali streszczenie scenariusza i musieli się do niego dostosować. Natomiast, co się tyczy samej fabuły… tak – nie dało się nie przewidzieć wielu zdarzeń. Choć, nie powiem, pojawiały się zaskoczenia, to i tak wystarczało, iż przeczytałam jakąś kwestię i w głowie widziałam scenerię podobną do tej, do której dotarłam stronę czy dwie dalej. Przyznam jednak, że w przypadku tej książki mi to nie przeszkadzało. Nastawiałam się na lekką, pozwalającą złapać oddech lekturę i taką otrzymałam!
JESTEŚ GÓRNIKIEM? WOW, MOGĘ NAZWAĆ SIĘ KRECIKIEM?
Nie będę owijać w bawełnę – mam niemały problem z Darią. Kobieta została przedstawiona jako wysoko postawiona w cenionej firmie osoba, która aż emanuje wiedzą i praktycznie nikt nie może z nią konkurować, a niejednokrotnie dała popis swojej „inteligencji”. Zacznę od jej zachowania, gdzie te dość często wołało o pomstę do nieba. Wydawałoby się, iż zajmując kierownicze stanowisko powinna mieć trochę oleju w głowie, a czym się popisała? Kilkugodzinną jazdą z Warszawy do Rybnika w przykrótkiej sukience, aby – uwaga – mężczyźni (choć ona ich określiła zgoła inaczej…) mieli na co popatrzeć. Nie żeby coś, ale skoro w ten sposób myślała o rybniczanach, to czy przy kontakcie z zagranicznymi kontrahentami również widziała ich w stereotypowych barwach? Okej, zdarzało się, że bohaterka zyskiwała w moich oczach, bo nieraz pokazywała Arturowi pazurki, przy czym biłam jej brawa, ale nie mogłam wytrzymać ze śmiechu, kiedy zapytała o „makijaż” górników. Rozumiem, że wychowywała się w Warszawie, ale ten wątek do tej chwili sprawia, iż kręcę niedowierzająco głową. W porządku, w którymś momencie książki zaczęłam darzyć ją sympatią. Daria powoli odłamywała maskę wielkomiejskiej pani, stawiając przede wszystkim na naturalność. I to właśnie sprawiło, iż jej relacje z niedostępnym, kochającym rzucać uszczypliwe uwagi Arturem powoli się polepszały.
Artur to mężczyzna-zagadka? Nic bardziej mylnego. Choć wydawało mi się, iż okaże się chroniącym swojej przeszłości, próbującym pokazać Darii, gdzie jej miejsce, przystojnym sąsiadem, to nieco się przeliczyłam. Fakt, wychodziła z niego zadziorna natura, dzięki czemu człowiek nie mógł się nudzić, jednak kiedy miłość zaczęła nim kierować, zaczynało mi tego brakować. Choć jego romantyczna strona rozczulała, to i tak czułam większy sentyment do tej drapieżnej. Za to, jeśli chodzi o panią Jadwigę… Kochaną ciocię Jadzię, którą chętnie bym odwiedziła i skosztowała wytworzonych przez nią specjałów, wysłuchując opowiadanych przez nią historii… Nie ma co, pokochałam tę kobitkę z całego mrocznego serducha! Jak nikt inny umiała doradzić, wyraźnie pokazując, że nie trzeba komuś włazić w życie z buciorami, aby wskazać błędy. Jej ciepło oraz dobro nagradzały wpadki Darii i maślane oczka Artura, gdzie nieraz pragnęłam, aby było jej znacznie więcej!
Śląsk. Bliskie memu sercu województwo, bo to właśnie z nim jestem związana niemalże od dnia narodzin. Sąsiadujący z moim miastem Rybnik zyskał możliwość pokazania swojej „potęgi”, co zostało w większości wykorzystane. Przenikające przez książkę śląskie akcenty, gwara oraz przedstawienie jednej z najcięższych robót – rarytas! Chociaż chwilami brakowało mi mocniejszego podkreślenia tutejszej mowy. Nie mówię, że od razu każdy powinien płynnie posługiwać się gwarą, bo nie w tym rzecz. Bardziej chodzi mi o to, że w rodzinach z pewnymi tradycjami jest ona często spotykana, przez co nawet najmłodsi nią przesiąkają i często wtrącają w zwykłe rozmowy. No i marzyło mi się ukazanie tego miasta też jako miejsca, gdzie nie istnieją jedynie domki oraz kopalnie. Rybnik może jeszcze wiele zaoferować…
Podsumowując. „Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc” to książka, która nie sprawi, że będziesz myśleć o niej dniami i nocami, przeżywając to, co działo się na jej kartach. To prosta, lekka historia dwójki zagubionych dusz, dla których zetknięcie się okazało się wybawieniem. Historia, która może nauczyć, że dobra materialne może zadowalają, ale to ludzie są największymi skarbami.
„Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc” nie jest pozbawiona wad, ale ma w sobie trochę uroku, przez co nie można uznać ją za rozczarowującą. Już dla samej cioci Jadzi warto ją przeczytać!