Od razu na wstępie Ci mówię – nie bójta się tej książki :P Ja jako osoba, która nie za bardzo przepada za gwarami ( czy to góralskimi czy śląskimi ), zostałam pochłonięta przez tę historię tak mocno, że nawet przypisy nie stanowiły dla mnie żadnego problemu! Co więcej, w większości przypadków można było spokojnie domyśleć się, o co chodzi w danym momencie i co ten zacny góral chce przekazać drugiej osobie, z którą rozmawia. Poza tym nie chce nic mówić, ale pan z okładki, to wypisz wymaluj Ben Affleck (oczywiście w młodszej wersji ), nie sądzisz?;)
Maja Goclon to góralka, której ambicje sięgają dużo wyżej, niż plany jej ojca, który najchętniej wydałby ją za mąż za górala, podarował pensjonat do zarządzania i czekał na swoje wnuki. Ale czy takie rozwiązanie jest dla dziewczyny spełnieniem marzeń? Oczywiście, że nie. Dziewczyna jest zdecydowanie czarną owcą w rodzinie, bo ani nie mówi po góralsku, ani nie chce być posłuszna, a tym bardziej nie urodziła się chłopcem. Tak właśnie… tatuś i cała familia są praktycznie przeciwko niej. Żeby też ją ukarać, tatko zabiera jej pensjonat, który postawiła na nogi i przekazuje go jej bratu, a jej daje ten zapuszczony i zaniedbany w Nędzówce, o wdzięcznej nazwie „Jagoda”. I choć Maja chce tym wszystkim rzucić w pi***, znaczy rzucić i wyjechać, coś każe jej zostać i działać ( i utrzeć nosa rodzince, pokazując, że da sobie radę bez nich i bez męża wybranego jej przez ojca). Gdy poprzez niedopatrzenie jej brata, do „Jagody” trafiają mafiosi z Florydy, dziewczyna będzie potrzebować dodatkowych rąk do pomocy…
Nigdy wcześniej nie spotkałam się w książce z połączeniem góralki i mafiosa. Z początku myślałam, że autorka uraczy nas ogromną ilością gwary góralskiej wylatującej Mai z ust, ale na szczęście takowa padała tylko od jej rodziny. I dobrze, bo nie wiem czy bym przeżyła jej nadmiar. Przed czytaniem, spotkałam się z kilkoma komentarzami, że niektórym osobom, przeszkadzało to, że musieli czytać za dużo przypisów i nie mogli skupić się na fabule. Jeśli o mnie chodzi, nie odczułam tego w żaden sposób, niektóre zwroty były tak podobne do zwykłych polskich słów, że nawet nie trzeba było „przełożenia ich na nasze”. Poza tym, jak dla mnie ta gwara w tej książce miała jednak swój urok :) cała rodzina od głównej bohaterki już od samego początku mnie wkurzała, przez co z każdą kolejną stroną kibicowałam Mai jeszcze bardziej. Podobała mi się jej postać i to, że chciała więcej od życia, niż chcieli dla niej najbliżsi. Ogromny plus za Renatkę, której dialogi z Mają, nieraz doprowadzają do śmiechu. No i oczywiście nie mogę zapomnieć o Michaelu, którego mocne pojawienie się w pensjonacie, wywołało spore poruszenie. Cała relacja między głównymi bohaterami tworzy się powoli, akcja nie jest dynamiczna, przez co cała historia jest jeszcze bardziej realna. Autorka w genialny sposób tworzy między nimi napięcie, co jakiś czas rozładowując emocje przez jakąś fajną i zabawną sytuację. Co więcej, od dzisiaj „wewnętrzny zgredek” jest moim ulubieńcem! Te fragmenty, doprowadzały mnie do łez śmiechu! Tak jak i niektóre zachowania głównej bohaterki. Ognisko rozłożyło mnie na łopatki ;)
„Czarne i białe” to debiutancka powieść autorki i wiesz co? Takie debiuty chce czytać codziennie! Wszystko jest tu bardzo fajnie przemyślane, fabuła wciąga już od pierwszych stron, a bohaterowie są po prostu genialni. Historia jest lekka, zabawna, momentami bardzo emocjonująca, a nawet przyprawiająca o szybsze bicie serca! A zakończenie?? Zakończenie doprowadziło mnie do rozstroju nerwowego, no bo jak to tak….no w takim momencie… autorko, nie masz litości… :P Książkę jak najbardziej polecam. Czytajcie bo naprawdę warto!