,,Księżniczka” to moje pierwsze spotkanie z twórczością pana Andrzeja Pilipiuka (i z Fabryką Słów). I muszę przyznać, że spotkanie to było owocne, ponieważ od czasu tej lektury przeczytałam już wiele pozycji tego autora. I każda kolejna wciąga mnie coraz bardziej!
Przyciągnął mnie tytuł. I okładka. ,,Fosforyzujące” oczy nie pozwalały przejść obojętnie, jakby mówiły: weź mnie do domu. I wzięłam. Czytałam ją dwukrotnie, kilka lat temu. Wtedy mnie zachwyciła, jednak dziś zapewne odebrałabym ją nieco inaczej. Raczej jako coś lekkiego, rozrywkowego, niż skłaniającego do jakichkolwiek refleksji. W tamtych czasach było to coś bardzo oryginalnego i nowego, zawierało zupełnie inne spojrzenie na literaturę. Dziś szukam czegoś więcej... Chcę, by mną wstrząsnęło, poruszyło – a tu nic takiego się nie dzieje.
Samo czytanie rozpoczęłam dość... dziwnie, ponieważ książka ta jest drugim tomem z cyklu (trylogii??) o kuzynkach Kruszewskich, tajemniczych i intrygujących. Poznamy tutaj Katarzynę – agentkę CBŚ oraz Stanisławę – nauczycielkę. Pojawia się też Mistrz Sędziwój a towarzyszy im serbska księżniczka Monika Stiepankovic, postać nie mniej ciekawa niż dwie pozostałe. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że bez niej nie byłoby tej książki. W końcu to ona ,,gra” rolę tytułową. I jest wampirem (albo czymś tego rodzaju...).
Znalazłam tu coś, co mnie rozbawiło, i to wielokrotnie; a także coś, co kazało przerzucać stronę za stroną. Myślę, że to właśnie magia fantastyki, którą ubóstwiam. Zaskakujące przygody, przeplatanie teraźniejszości z przeszłością, przenoszenie akcji z miejsca na miejsce oraz uzupełnianie tego ciekawostkami z historii powoduje, że książka zapada w pamięci. Bynajmniej w mojej zapadła. Połączenie nowinek technicznych z zabawami alchemików nigdy nie wydawało mi się tak fascynująca, jak w ,,Księżniczce”.
Co tu znajdziemy? Rodzinne tajemnice, sekrety Krakowa, spotkanie z wampirami, łyk historii, mroczne bractwo, chwilę z alchemią oraz dużą dawkę humoru.
Uważam, że książka potrafi wciągnąć, na tyle, by kontynuować cykl. Choć nie polecam rozpoczęcia od środka, tak jak ja, ponieważ czytając nie do końca wiadomo, o co chodzi, a później traci się chęć na część pierwszą...
Książkę poleciłabym głównie nastolatkom którzy dopiero wkraczają w świat fantastyki, choć wielce prawdopodobne jest, że starsi czytelnicy również chętnie sięgną po tą pozycję. Choć, jeśli ktoś zaczął od serii Wędrowycza, może czuć wielki niedosyt, a wręcz niesmak, ponieważ ta książka kompletnie się od niej różni, jest delikatniejsza, subtelniejsza i ... kobieca. W sam raz na długi wieczór w łóżku, z kubkiem parującej herbaty i kotem u boku.
Podsumowując, jestem dumna, że mamy w Polsce takich autorów, jak m.in. pan Andrzej Pilipiuk, którzy potrafią bawić się piórem i pozwalają nam, czytelnikom, odpłynąć z książką w kreowany przez nich świat.