„Kimkolwiek była, czułem z nią osobliwie intymną więź. Nic nie wiedziałem o jej życiu, to dopiero śmierć zaprosiła mnie do jej świata”
Znacie postać doktora Davida Huntera? Ja miałam okazję zapoznać się z nim przy okazji czytania „Chemii Śmierci” i niestety niezbyt się polubiliśmy. Nie tyle z postacią, ile z samą książką. Jednak jak powiedziałam A, to musiałam powiedzieć B i w końcu wzięłam się za kolejną część.
Tym razem David Hunter leci na odległą wyspę, aby zbadać sprawę prawie całkowicie spalonych zwłok. Policja twierdzi, że to nieszczęśliwy wypadek. Jednak Hunter czuje, że w tej sprawie jest drugie dno. Nagle w wyspę uderza potężny sztorm. Wyspa zostaje sparaliżowana. Nie ma prądu, nie ma komunikacji z lądem. A to nie wszystko. Mordercza rozgrywka dopiero się zaczęła.
Na początku pisałam, że „Chemia Śmierci” mi nie podeszła. Nie mogłam wczuć się w historię. Była okej, ale nie jest to moja ulubiona książka. Muszę Was zaskoczyć. „Zapisane w kościach” kupiło mnie totalnie. Tym razem historia okazała się niesamowicie wciągająca. W tej części Autor również dogłębnie opisał zawiłości śmierci oraz rozkładu, ale mam wrażenie, że sama historia jest bardziej dopracowana.
Tak jak w przypadku poprzedniej części Autor niesamowicie oddał atmosferę małego miasteczka, w którym wszyscy się znają. Nikt nie lubi tam obcych i każde zdanie dobitnie to pokazuje. Ludzie są zżyci, a jednak społeczność trawią problemy typowe dla takich małych grup. Hermetyczność, podejrzliwość, chęć obrony swoich i niechęć do obcych – to wszystko dosłownie wylewa się z kart powieści.
Poprzednia książka mnie znudziła. Niektóre opisy były nużące (pamiętacie opis czapli na pół strony?). Tutaj wszystko gra idealnie. Atmosfera jest gęsta i napięta. Każde zdanie sprawia, że nasze nerwy są napięte jak postronki. Akcja nie ustaje. Ciągle się coś dzieje. Simon Beckett zbudował niepowtarzalny klimat, który świetnie pasował do historii. Burze, deszcze, sztormy i rozterki głównego bohatera sprawiły, że dosłownie weszłam do tej książki, do tego świata. Czułam strach, napięcie. Nie wiedziałam, czego można spodziewać się po mordercy. A niesamowite otoczenie, kurhany, skały i wierzenia ludzi dodatkowo spotęgowały realizm całego miejsca.
Muszę pochwalić Autora za zbudowanie postaci. Chociaż czasami brakowało mi głębi w ich portretach psychologicznych, to i tak każdy z nich wydawał się inny. Każdy miał swoje problemy, rozterki. Każdy miał jakąś tajemnicę. Oczywiście najbardziej dopracowana jest postać Huntera, ale nie narzekam. Bo to jeden z tych bohaterów, których wprost uwielbiam. Z pewnością David zasługuje na miano jednego z moich ulubionych bohaterów literackich.
Niesamowite jest to, że ani na moment nie podejrzewałam zakończenia. Miałam oczy jak pięć złotych, a szczękę zbierałam z podłogi, kiedy wszystko złożyło się w jedną całość. Już dawno nikt nie zaskoczył mnie tak zakończeniem, jak Simon Beckett. Nie wiem, czy ja skupiłam się tak na historii, że nie dostrzegłam pewnych niuansów, czy Autor wyprowadził mnie w pole. Krok po kroku prowadził nas tropem mordercy i gdy już Ci się wydaje, że wiesz kto za tym stoi, Beckett zrzuca bombę, by po chwili zrzucić ją kolejny raz. Dosłownie Autor zmydlił mi oczy i nic nie podejrzewałam.
Wielkie brawa! Polecam Wam przeczytać książkę choćby dla samego zakończenia! To, co Autor zrobił w tej książce to jakaś magia. Dosłownie wessał mnie w ten świat, a ja nie chciałam z niego wychodzić. Odkładając książkę na półkę, miałam wrażenie, że rozstaję się z przyjacielem. Na pewno sięgnę po kolejne książki Autora.