„Kochanie kogoś, kogo zna się od dzieciństwa (…) ma jedną ogromną zaletę - bez trudu można porozmawiać na każdy temat.”*
Jesteś zmęczona brakiem snu i ciągłymi koszmarami gdy już uda ci się zasnąć. Żyjesz w ciągłym napięciu. Ktoś cię śledzi, każdy twój krok dokumentuje na fotografiach by następnie wysłać ci je i uświadomić, że nie jesteś bezpieczna i że przeszłość, ten czas, o którym pragniesz zapomnieć powraca…
Jo Ellen jest artystką fotografii, robi niesamowite zdjęcia i wyłapuje najdrobniejsze szczegóły, pracuje właśnie nad albumem. Wszystko było by dobrze gdyby nie fakt, że ktoś ją prześladuje. Początkowo wysyła jej same zdjęcia oczu: zaspane, powoli odzyskujące świadomość, aż wreszcie przerażone. Mimo strachu stara się to zbyć, ale gdy pewnej nocy dostaje cały plik z jej zdjęciami, na których jest uwiecznione wszystko co robi… wpada w przerażenie. Stan ten jest tym większy gdy na jednym ze zdjęć jest jej matka - martwa. Kobieta po jakimś czasie wraca do rodzinnego domu z nadzieją, że ucieknie prześladowcy. Nie wie nawet jak bardzo się myliła. Powrót okazuje się niezbyt miłą wycieczką w przeszłość, ale i szansą na nowe życie. Jak Jo poradzi sobie z prawdą i kto jest tym prześladowcą?
„Sanktuarium” zostało mi polecone przez jedną z moich znajomych, a że mamy trochę podobne gusta czytelnicze postanowiłam przeczytać książkę. Fakt, że to powieść Roberts tylko przeważył na jej korzyść. Do tej pory autorkę znała tylko z lekkich romansów pełnych humoru i czasem z nutką niebezpieczeństwa, lekkie i szybkie do przeczytania. Teraz poznałam inną jej stronę, ale równie ciekawą i wciągającą. Ten sam styl, lekki język, ale więcej szczegółów, opisów i akcji powodujących napięcie.
Książka ta od początku mnie zainteresowała. Fabuła nie jest może jakąś nowością, bo o prześladowaniu napisano mnóstwo powieści, ale liczy się to, jak została ona opisana. Praktycznie od samego początku zaczyna się dziać, a z każdą kolejną stroną jest tylko lepiej. Pytania mnożą się jak grzyby po deszczu, a odpowiedzi brak. Do tego ten prześladowca - nie wiadomo czym się kieruje, ani kim jest. Nikt mi nie pasował do jego roli i z zaskoczeniem przyjęłam rozwiązanie zagadki. W powieści tej zostało pomieszane kilka wątków i tak mamy tu do czynienia z thrillerem, romansem, oraz powieścią psychologiczną. Wszystko ładnie ze sobą współgra i tworzy spójną całość. Z żalem kończyłam czytać ostatnie zdanie.
W trakcie czytania przeżyłam mnóstwo emocji, nieraz serce zaczynało mi szybciej bić lub zgrzytałam ze wściekłości zębami. Byłam zaskakiwana rozwojem wypadków. Wraz Z bohaterami przeżywałam wszystko i czułam to co oni czuli. Strach, żal, rozczarowanie, nadzieja i wiele innych emocji. Było jak w kalejdoskopie, nigdy nie wiadomo było co będzie na następnej stronie. Do tego opisy wyspy i samego Sanktuarium. Można było poczuć, że się tam jest i siedzi na tym tarasie widocznym na okładce. Roberts po raz kolejny dała mi dużą dawkę emocji i sprawiła, że zagłębiłam się w czyjeś życie jakby było moje.
„Sanktuarium” to historia z wieloma wątkami i postaciami. Mimo wszystko nic nie wydaje się poplątane, a sprawia wręcz, że jest tylko ciekawsze. Roberts pisze lekko i przyjemnie, ale przy tym potrafi sprawić, że poczujemy na plecach ciarki strachu czy też przyjemności. Polecam fanom autorki, jak innym osobom. Naprawdę warto przeczytać.
*str. 409