Jo Ellen przez tragedię, która spotkała jej rodzinę, po skończeniu pełnoletności opuszcza rodzinną wyspę. Zostawia demony przeszłości za sobą, Teraz, od tamtego strasznego, pamiętnego dnia minęło 20 lat. Jo jest odnoszącą sukcesy, zadowoloną z siebie, znaną na całym świecie fotografką. Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy dostaje pierwsze zdjęcia, świetnie wykonane odbitki, przedstawiające ją samą. Przy pracy, na zakupach, wygląda na to, że ktoś śledzi każdy jej krok. Od tamtego momentu zaczynają ją dręczyć koszmary nocne. Jednak punktem kulminacyjnym jest to, co wydarza się później. Jo nie wytrzymuje i pod wpływem impulsu wraca na wyspę. Jest pewna, że zgubiła tajemniczego prześladowcę. Przez pierwsze dni na wyspie ze wszystkich sił stara się odzyskać równowagę psychiczną, gdy powoli zaczyna się jej to udawać dostaje kolejny list, a w nim kolejne zdjęcia...
Z Norą Roberts miałam już styczność niejednokrotnie. Osobiście uwielbiam jest styl, sposób ukazywania postaci, umiejętne przeplatanie kryminału wątkiem romantycznym. Niewątpliwie uwielbiam też to, jak opisuje sprawy łóżkowe. Każda taka scena w jej wykonaniu jest przesycona niemal namacalną namiętnością. Nora doskonale wie czego potencjalny czytelnik od niej oczekuje i ona mu to daje. Książki tej autorki czyta się w zawrotnym tempie. Praktycznie każda jej powieść wciąga mnie do tego stopnia, że nie myślę o niczym innym, jedynie o tym, żeby poznać dalsze losy bohaterów.
Jeśli chodzi o Sanktuarium, cóż... Książka jest niewątpliwie dobra. Nora nigdy nie zapomina o tym, jak ważne jest przedstawienie postaci, więc i tym razem każdego bohatera tej historii poznajemy bardzo dokładnie. Wielu z Was, z pewnością mogłoby drażnić zachowanie niektórych postaci, bo mnie chwilami ono także doprowadzało do szału. Trzeba jednak pamiętać, że to jacy są teraz jest zależne od tego, co przeżyli w dalekiej przeszłości.
W książce nie brakuje również scen zabawnych, ociekających erotyzmem, ani tych ściskających za serce, przez które mimowolnie do naszych oczu napływają łzy. Jak na thriller przystało, nie obyło się również bez opisu sytuacji z perspektywy dręczyciela, ani ukazania motywów jego działania.
No cóż, zdawał sobie sprawę, że powinien teraz wysiąść i zajrzeć pod maskę. Wiedział nawet co tam zobaczy. Silnik. Jakieś przewody, tajemnicze rury i dziwne pasy. Nathan tyle samo wiedział o silnikach, przewodach i rurach, co o operacji mózgu.
Na pewno już nigdy nie będzie tak, jak było. Ale może być lepiej.
Dlaczego zawsze, ilekroć człowiek spodziewa się czegoś dobrego, musi zdarzyć się coś, co odsuwa przyjemność na dalszy plan?
Może wszyscy powinniśmy zacząć się zastanawiać, co da nam więcej szczęścia, a nie, co jest dla nas lepsze.
Można podbić cały świat, przepłynąć wszystkie oceany, uwieść najpiękniejsze kobiety, ale dopiero po kawie. Życie ma urok i sens, ale tylko po kawie.
- Czy jabłko może upaść daleko od jabłoni?
Z łagodnym uśmiechem na ustach Brian dźwignął garnek i wylał krewetki na durszlak.
- Moim zdaniem to całkowicie zależy od jabłka. Jeśli jest twarde i zdrowe, bez trudu może kilka razy się odbić i od turlać daleko od drzewa. Natomiast jeśli będzie zgniłe, upadnie tuż przy pniu.
Sam zamysł fabuły książki nie jest zły, lecz myślę, że akcja mogłaby się potoczyć nieco ciekawiej. Przez pierwsze przynajmniej 150 stron nie działo się nic szczególnego. Potem akcja się wprawdzie rozkręciła, ale od razu wywnioskowałam kto jest potencjalnym dręczycielem Jo Ellen. Jak się później okazało miałam rację. Zazwyczaj Nora prowadzi ten wątek lepiej, więc jestem nieco rozczarowana.
Sanktuarium czyta się lekko, szybko i przyjemnie, lecz sięgając po tę książkę nie powinniście liczyć na nic więcej. Jeśli marzycie o odprężeniu, puszczeniu w niepamięć swoich trosk i zmartwień, przyjemnie spędzonym czasie to jak najbardziej polecam. Lecz jeśli oczekujecie od lektury czegoś więcej, to niestety nie jest to odpowiednia pozycja.