Lektura „Podszeptów” okazała się źródłem wielu przemyśleń. Dzięki niej, na przykład, zadałem sobie pytanie, czy do czytania książek potrzebna jest wyobraźnia i jak dużo? Oczywiście, wiadomo, że jest potrzebna, ale ile tej wyobraźni jest niezbędne w przypadku konkretnych powieści, to już zupełnie inna i nie taka łatwa kwestia. Jeśli nawet istnieją jakieś jednostki, w których da się mierzyć wyobraźnię, to ja ich nie znam. Ostatecznie ciekawsze wydaje mi się pytanie inne: czy lepiej, żeby książka wymagała od czytelnika więcej wyobraźni, czy mniej wyręczała go w każdym momencie i wymagała mniej?
Do pokoju wszedł wysoki, łysy mężczyzna, po czterdziestce, w fioletowym garniturze i jaskrawożółtych butach.
W tym przypadku wyobraźni trzeba dużo.
Do pokoju wszedł powolnym krokiem mężczyzna. Jego wzrost sięgał dwóch metrów, więc przechodząc przez drzwi odruchowo pochylił głowę. Miał zapewne około czterdziestu lat, ale wygolona na łyso głowa mogła wprowadzać w błąd. Ubrany był w fioletowy garnitur nieco staroświeckiego kroju, jednak w doskonałym stanie, czysty i wyraźnie niedawno prasowany. Spodnie z kantem jak żyletka, na dole nogawek szerokie mankiety. Zwracały uwagę jego jaskrawożółte buty. Ich kolor przypominał słońce wczesnym popołudniem. Buty, które sięgały prawie do kostek, miały spiczaste noski, a wiązane były również fioletowymi sznurówkami. Jedna z nich najwyraźniej się przecierała i wkrótce ich właściciel będzie je musiał wymienić. Skarpetki mężczyzna nosił klasyczne, czarne, ale patrząc pod pewnym kątem można było odnieść wrażenie, że ich czerń nie jest identyczna. Między klapami marynarki widać było elegancką, śnieżnobiałą koszulę zapinaną na guziczki z masy perłowej; krój kołnierzyka wskazywał, że modna była w poprzednim sezonie. Na lewym przegubie mężczyzna nosił markowy zegarek, nie najnowszy model Tissota.
I w tym samym stylu, jeszcze ze dwie-trzy kartki o szlufkach na sznurówki, o ręcznie obszywanych dziurkach na guziki przy koszuli, o oczach, paznokciach, rzęsach. W tym przypadku wszystko jest tak detalicznie opisane, że czytelnik niewiele musi sobie wyobrażać albo zgoła nic. Przykłady są oczywiście wymyślone, choć w „Podszeptach” o zegarku akurat jest mowa.
Pierwszy z moich przykładów pasowałby do dowolnej powieści Agaty Christie, a drugi do Jacka Dukaja i jego „Lodu” (opinię o tej książce zatytułowałem „Dmuchany ryż”:
https://nakanapie.pl/recenzje/dmuchany-ryz-lod i ma ona tutaj pewne znaczenie).
Pod stosikiem gazet zegarek marki Tissot, prezent od rodziców na zakończenie studiów, rodzinna pamiątka. Nigdy się z nim nie rozstawał i był on każdego poranka pierwszą rzeczą, którą Seweryn brał w dłonie zaraz po przebudzeniu. Z lubością dotykał pożółkłej tarczy i jak mantrę powtarzał zdanie, które wygłaszał każdego dnia. „Muszę zmienić pasek”. Skórzany brązowy pasek był mocno przetarty, a dziurki miał porozciągane, co powodowało ciągłe rozpinanie i groziło zgubieniem cennej pamiątki. Jakoś wciąż było mu nie pod drodze do zegarmistrza. Powinien już dawno oddać go do serwisu, sprawdzić wszystkie mechanizmy i trybiki. Delikatne wypukłe szkiełko na cyferblacie było trochę porysowane, ale… [1].
Jak już zapewne widać, Danuta Szulczyńska-Miłosz napisała powieść raczej w tym drugim, dmuchanoryżowym stylu. W dobrej wierze zakładam, że jednym czytelnikom to właśnie się spodoba, ale innym, w tym mnie, nie za bardzo. Może nawet wcale. Tak drobiazgowo dokładne opisy nie zostawiają już miejsca na moją wyobraźnię.
A co do zegarka, to jedna jeszcze uwaga. Skoro miał szkiełko (porysowane), to Seweryn nie mógł (z lubością) dotykać jego tarczy. Coś takiego jest możliwe tylko w naręcznych zegarkach dla niewidomych, bo one szkiełka nie mają.
Fabuła. Głównym bohaterem jest Seweryn Gardy, malarz, który porzucił malarstwo po rozwodzie; obecnie zajmuje się renowacją witraży w kościele. Drugą prawie tak samo ważną osobą dramatu jest ksiądz Wincenty, nadużywający alkoholu proboszcz z tegoż kościoła. Seweryn i Wincenty zaprzyjaźniają się i były malarz zwierza się księdzu, że od kilku lat śnią mu się potworne koszmary, jakiś upiorny dom/dwór, złowrogi park. Gardy boi się w tych snach czegoś nieokreślonego i jest to lęk tak wielki, że przeszkadza mu normalnie funkcjonować także przez pół następnego dnia.
Ksiądz Wincenty zatrudnia gospodynię, Martę. Marta ma dziwną córkę, Mariannę Jaz, lat dwadzieścia siedem, która często lunatykuje, a przynajmniej tak się wydaje. Ona sama jednak twierdzi, że w takich momentach przebywa jednocześnie w dwóch miejscach, w domu matki oraz w jakimś innym, tajemniczym miejscu Marianna jest trzecią, ważną bohaterką powieści.
Seweryn Gardy i ksiądz Wincenty, dzięki niepokojącemu obrazowi w wężowych ramach, odnajdują dwór, który śni się temu pierwszemu, to jest dawny dom tajemniczej rodziny Żarnowskich, w okolicy Żarnopola, ale to nie kończy koszmarów witrażysty.
Marianna Jaz znajduje zdjęcie, na którym Seweryna spowija złowroga mgła, jakby czarny kir. Seweryn i Marianna spotykają się – w pewnym sensie – w tych swoich snach, czy też odmiennych stanach świadomości. Wciągająca historia dopiero się rozkręca.
Wbrew pierwszym wrażeniom „Podszepty” to nie tylko horror o nawiedzonym domu i sennych marach. Zawiera też pełnoprawne wątki kryminalne. Zły tata spowodował tragiczny wypadek siostry Marianny Jaz. Inny zły tata wepchnął córkę pod pociąg, a była ona ukochaną księdza Wincentego, zanim złożył śluby. W obu przypadkach sprawców jakoś nie złapano, zniknęli. Wincenty, Seweryn i Marianna szubko orientują się, że muszą odnaleźć jej ojca, że rozwiązanie jego tajemnic może im pomóc rozwikłać własne problemy.
Norny, które zajmowały się wróżbiarstwem, miały też inną zdolność. W trakcie snu wnikały w obraz, aby podejrzeć śpiącego i poznać jego losy. Byłe, obecne i przyszłe. Część duszy śpiącej osoby wnikać ma w tym czasie do obrazu, aby ani przez chwilę nie było w nim pustki, inaczej bogowie mogliby to zauważyć [2].
Tajemnic i zagadek coraz więcej, oczywiście tylko do czasu, pojawiają się powiązania stosunkowo niedawnych wydarzeń z mroczną mitologią nordycką oraz kwestia niekonwencjonalnego wykorzystywania botaniki. Nie sposób też przeoczyć wielkiej miłości i niewygasłych namiętności. Bez tego widocznie obejść się nie mogło.
Ocena. Niewątpliwie bardzo ciekawy pomysł na fabułę. Warsztat pisarski autorki… hm… w trakcie kształtowania. Niektóre dialogi naiwne – ludzie tak nie rozmawiają, nie komunikują się w tak bombastyczny sposób. Rodzące mocno ambiwalentne odczucia zakończenie, choć chyba lepsze to niż przewidywalność. Powieść byłaby znacznie bardziej wciągająca, gdyby przedstawiona została na dwustu-trzystu stronach, a nie na ponad sześciuset – to jednak – jak już wcześniej wspomniałem, może się niektórym czytelnikom nawet podobać.
--
[1] Danuta Szulczyńska-Miłosz, „Podszepty”, Novae Res, s. 9-10.
[2] Tamże, s. 271.
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.