„Pomiędzy tym światem a tamtym powinna być ściana, przez którą nic nie przenika”
A może nie powinna? Po lekturze „Piwnicy” sama już nie wiem…
Początkowo nic nie zapowiadało, że historia tak mną zawładnie. Książki Magdy zawsze biorę w ciemno, nie odczuwam po nich czytelniczego zawodu i mając w pamięci „Willę”, „Wschód księżyca” czy chociażby debiutancki „Szlak” autorki, nie powinnam się dziwić obecności zaświatów w jej fabułach, to jednak opis okładkowy i pierwsze akapity „Piwnicy” zasiały we mnie obawę, że może to jednak powieść nie dla mnie, że tym razem będzie mocno paranormal… I było.
Ale prawda jest też taka, że ta historia nie mogłaby zaistnieć bez duchów. Nie miałaby sensu, byłaby jedną z wielu miałkich opowiastek obyczajowych z trywialną, bezbarwną fabułą. Duchy rządzą w tej powieści, nijako to one przeprowadzają nas przez wydarzenia.
Zaczęło się raczej nudno i banalnie. Odnosiłam wrażenie, że Magda zapycha treść zdaniami bez znaczenia i bez pomysłu, takimi o kawie i herbacie, cukrze i śmietance, było kiczowato i nijak mi się to nie kleiło. Do czasu, aż zrozumiałam, że autorka po prostu buduje tło i klimat, żeby ostatecznie przepięknie rozwinąć historię.
Wielka miłość, toksyczna zazdrość, potworna zbrodnia i tajemnice sięgające lat 1944-46. Współcześni bohaterowie, Aneta i Rafał, podążają tropem tych tajemnic, próbując rozwikłać zagadkę warszawskiej spółdzielni mieszkaniowej i przy okazji wpasować ją we własne życiorysy.
Fabuła rozgrywa się w dwóch płaszczyznach czasowych: lata 1944-46, kiedy wydarzenia mają swoją genezę oraz współcześnie, gdzie bohaterowie poszukują rozwiązań i odpowiedzi. Wszystkie elementy historii skomponowane są precyzyjnie, układają się w logiczną i spójną całość i, jak to w życiu bywa, teraźniejszość wynika z przeszłości.
Mnogość postaci uwikłanych w tę historię może nieco zaburzać jej odbiór, ja, by móc w pełni pojąć jej sens, w pewnym momencie musiałam sobie rozrysować powiązania genealogiczne i zależności między bohaterami. Tutaj nawet postaci mocno drugoplanowe (np. Adrian Kenig) mają wielki wkład w szczegółowość powieści. Czasem jedno wypowiedziane przez nie zdanie nadaje sens kolejnym elementom, spaja zdarzenia lub nadaje znaczenie pozornie ulotnej myśli.
Zakończenie głównego zrębu powieści zostało połączone z tematyką uchodźczą i wojną w Ukrainie, i tutaj niestety odniosłam wrażenie, że autorka wplotła ten motyw bo tak trzeba, bo temat jest cały czas gorący i należało poświęcić mu choćby maleńki epizodzik. Owszem, ma on sens, na pewnej płaszczyźnie jest spójny z opowiedzianą historią, autorka zmyślnie nawiązuje w nim do wydarzeń z powieści, ale to tyle…
Powieść utrzymana jest w mrocznym, niemal gotyckim klimacie. Jest pełna dramaturgii, nieustannego napięcia, bywa też rozczulająca, emocjonalna i przepełniona ludzkimi słabościami. Łączy w sobie elementy thrillera, powieści psychologicznej, obyczajowej, historycznej i grozy. Szczególnie bardzo oddziałujące na podświadomość są epizody rozgrywające się w spółdzielni. Ja miałam ten fart, że czytałam książkę w nocy, mając za towarzystwo jedynie blask ekranu czytnika i przyznam, że chwilami robiło mi się dość nieswojo, mimo że należę do osób raczej racjonalnych, nie daję się wciągać w tematykę zaświatów, nie wierzę w duchy, medium i inne rzeczy z gatunku paranormal. Magda sprawiła, że jej historia mnie wchłonęła i razem z bohaterami, szaloną windą zjechałam na poziom, którego nie ma.
Z pewnością nie jest to najlepsza powieść Magdy. Dla mnie, jak dotąd, takim crème de la crème jej twórczości wciąż pozostają „Białe róże dla Matyldy”, jednak każdorazowo doceniam pomysłowość autorki, zaangażowanie i precyzję w tworzeniu opowieści, brak bylejakości, zawsze przemyślaną strukturę i formę powieści oraz dopracowanie szczegółów.