O pewnych książkach, nie ważne, jakie zrobiły na nas wrażenie, ciężko jest pisać. Na niektóre historie brak słów, które opiszą nasze odczucia co do lektury. Dlaczego o tym wspominam? Otóż właśnie zabieram się do recenzji tytułu, który jest dramatyczną historią. Co więcej – wydarzyła się naprawdę. Jej czytanie w pewien sposób zmienia nasze postrzeganie pewnych spraw, które na pierwszy rzut oka wydają się nam znajome. Dam Wam słowo, że po przeczytaniu TEJ książki wiele się zmieni. Co to za tytuł? „Tajemnica Filomeny” autorstwa Martina Sixsmith. Z pewnością coś Wam mówi ten tytuł. Teraz o nim opowiem trochę ja…
W Irlandii w roku 1952 nastoletnia Filomena Lee zachodzi w ciążę i rodzi zdrowego synka. Ze względu na status „upadłej kobiety” ląduje w zakonie, gdzie siostry „opiekują” się nią i jej dzieckiem. Wkrótce okazuje się, że nie wszystko jest tak, jak należy. Kiedy Filomena ciężko pracuje, aby odkupić swoje winy, jej synek Anthony zostaje „sprzedany” do adopcji amerykańskiej rodzinie. Młoda matka zmuszona jest podpisać dokumenty, gdzie zrzeka się praw do własnego dziecka. Po pięćdziesięciu latach kobieta przerywa milczenie i wyznaje, że kiedyś była matką, której brutalnie odebrano miłość w postaci dziecka. Wraz z dziennikarzem, który zainteresowany jest historią Filomeny, wyrusza na poszukiwania zagubionego syna. Kiedy wpadają na trop Michael’a, dawnego Anthony’ego, na poznanie jego osoby jest już za późno…
Historia ta nie tylko porusza, ale również niektórych może zszokować. Prawda, jaka wychodzi na światło dzienne za sprawą tej opowieści, jest wręcz trudna do pojęcia. Zadajmy sobie pytanie: jak tak można? Dlaczego? Po co? Pytań rodzi się wiele, nam zostaje tylko słuchać opowiadań starszej Filomeny. Już na pierwszy rzut oka widać, że lektura tego tytułu z pewnością do radosnych nie należy. Jednakże nie należy się zrażać dramatem, jaki rozsiewa ta książka. Autor w bardzo ciekawy sposób przekazał nam całą historię. Być może w dużym stopniu przymierzył się do tego styl, jakim się posługuje, gdyż umiejętnie przedstawił wszystkie fakty. Ubrał we własne słowa to, co usłyszał, a co za tym idzie – poznanie coraz to nowszych aspektów z życia Filomeny i jej syna przychodzi z ogromną łatwością. Troszkę się to gryzie, prawda? Z jednej strony panuje powaga sytuacji, z drugiej bardzo ciekawie i wciągająco zostało to napisane. Nie ma co jednak narzekać, bowiem tym samym zachęci więcej osób do lektury.
Ta książka to bogactwo wszelakich emocji. Mamy opisane lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku, gdzie brutalnie traktowano młode matki, odbierając im dzieci i sprzedając je do adopcji. Powstaje zatem mroczna aura dramatyzmu sytuacji. Przewijają się przez nie silne uczucia matki do dziecka, które nie giną przez stracone lata oraz radości ze wspólnych (choć krótkich) chwil. Filomena jawi się jako postać niezłamana, wciąż pragnąca odszukać własnego syna. Jednak udaje się to dopiero po 50 latach. Dlaczego? Właśnie ta historia ujawnia, jak działał i działa system, który odebrał jej dziecko. I mowa tu nie tylko o polityce, ale również o katolicyzmie, siostrach zakonnych, które ze swojej strony powinny nieść pomoc, prawda? To właśnie książka, która ujawnia wiele rzeczy. Nawet takich, które wielu zaszokują.
„Tajemnica Filomeny” to powieść, którą warto poznać. Dramatyzm tej historii wcale nie jest tak rażący, jak się może wydawać. Wiadomo, że ciężkie wspomnienia bolą, przygnębiają, jednakże w tej historii odnajdziemy również momenty radosne (np. dobre wychowanie syna Filomeny, który wyrósł na porządnego człowieka). Do książki załączone są również zdjęcia małego Anthony’ego i Filomeny, jako fundament ich przeszłości, zatem poznanie ich staje się rzeczą łatwiejszą i bardziej osobistą. Martin Sixsmith zadbał o dobry przekaz. I warto to docenić. Serdecznie polecam.