Raymond E. Feist znany jest w Polsce jako twórca Midkemii i Kelewanu, uniwersów, gdzie toczy się akcja niemal wszystkich wydanych u nas książek. Do pisarstwa tego autora mam bardzo osobisty stosunek, jego epopeja towarzyszy mi od lat i choć nie wszystkie tomy cyklu cenię jednakowo, to przyznaję, że lektura jednego z nich spowodowała, że łezka zakręciła mi się w oku. Jednak po przeczytaniu „Lotu Nocnych Jastrzębi”, dziewiętnastej książki w serii, otwierającej „Sagę Wojny Mroku”, czuję niedosyt i mam do autora nieco pretensji.
W zasadzie większość moich zastrzeżeń odnosi się do kreacji bohaterów. Bowiem autor udowodnił, dotychczas wydanymi książkami, że potrafi tworzyć postaci plastyczne, wyraziste, które ożywają na kartach powieści i budzą żywe czytelnicze emocje. Znamy ich mocne i słabe strony, niektórym współczujemy, innych nie cierpimy. Tymczasem „Lot Nocnych Jastrzębi”, właśnie za sprawą konstrukcji postaci, sprawia wrażenie książki niewykończonej, rozbudowanego szkicu, w którym akcja i intryga zostały już dopracowane, ale do wypełnienia pozostał jeszcze wizerunek niektórych bohaterów. Żeby doprecyzować: moje pretensje nie dotyczą Puga i Nakora, magów kluczowych dla całego cyklu, którzy obecnie na świat patrzą z perspektywy stuleci (ich sylwetki zostały wystarczająco pogłębione w poprzednich tomach serii), a zwykłych, „niemagicznych” bohaterów tylko tej jednej książki: Tada i Zane’a, dwóch siedemnastolatków wplątanych w tę historię.
No właśnie... wplątanych w najgorszym tego słowa znaczeniu, bo uczestniczących w niej tylko dlatego, że pozwalają innym decydować o swoim losie. Na dodatek obaj młodzieńcy odznaczają się brakiem ciekawości, nie mają żadnych zainteresowań, po prostu płyną z prądem. Nie do tego przyzwyczaił mnie Raymond E. Feist – dotychczas poznane postaci drugoplanowe (patrząc z perspektywy całego cyklu, bo w poszczególnych tomach nierzadko wokół nich osnuta była fabuła) były przede wszystkim aktywne: buntowały się przeciwko okolicznościom, chciały coś w życiu osiągnąć, pokonywały rozliczne trudności, napędzała je żądza zemsty lub zrobienia kariery... aż w końcu, któregoś dnia, na ich drodze stawali Pug lub Nakor i dopiero wtedy okazywało się, że życie może być naprawdę skomplikowane. Ale jak by ich nie oceniać, były to postaci nietuzinkowe, niepozostawiające czytelnika obojętnym.
Tad i Zane, mimo że ich mały światek zostaje wywrócony do góry nogami, bezwolnie poddają się zmianom, dają sobą powodować i – co najgorsze – łykają serwowane im enigmatyczne wyjaśnienia, jak przysłowiowy bocian żabę. Nie próbują się buntować, nie usiłują się czegoś więcej dowiedzieć na własną rękę, nie testują najróżniejszymi nastoletnimi wybrykami granic cierpliwości swoich nowych opiekunów, ba – nawet nie dyskutują! Po prostu grzecznie wykonują polecenia. Są tak bardzo nijacy, że to aż boli. Oczywiście, dopuszczam możliwość, że autor, dla odmiany, postanowił uczynić bohaterami powieści postaci doskonale przeciętne, że ich rozwój, zgodnie ze schematem: od zera do bohatera, zostanie zaprezentowany czytelnikowi w kolejnych tomach cyklu (szczególnie, że do wspomnianej dwójki dołączył obdarzony znacznym temperamentem Jommy, który ma szansę tych przeciętniaków nieco rozruszać). Zatem nie mogę z całą stanowczością stwierdzić, że kreacja postaci Tada i Zane’a to wpadka autora – dopiero następne tomy „Sagi Wojny Mroku” pozwolą ocenić.
Na szczęście pozostałe elementy „Lotu Nocnych Jastrzębi” stoją na wyższym poziomie: fabuła jest przemyślana, akcja szybka, jeden z elementów intrygi przygotowanej przez Laso Varena naprawdę zaskakuje, odwołania do poprzednich książek serii są na tyle liczne, że pozwalają dokładnie umiejscowić książkę w wewnętrznej chronologii cyklu, a na tyle zwięzłe, że autor uniknął irytujących powtórzeń (nb. ten akurat element może być postrzegany jako swego rodzaju wada przez tych czytelników, którzy nie znają całości serii), znalazło się także miejsce dla innych, bardziej interesujących postaci. Szczególnie obiecujący wydaje się doskonale amoralny Ralan Bek, którego rola – jak sugeruje autor – nie ograniczy się jedynie do okazjonalnego zabawiania się losem niewinnych ludzi. I właśnie te elementy sprawiają, że sięgnę po kontynuację, chociaż ten tom nie dorównuje w mojej ocenie najlepszym, pierwszym opowieściom z tego uniwersum.
Recenzja ukazała się 2012-04-05 na portalu katedra.nast.pl