To nie jest moje pierwsze spotkanie z twórczością Alka Rogozińskiego. Jakieś parę lat wcześniej los się do mnie uśmiechnął, bo udało mi się wygrać egzemplarz Ukochanego..., po którym czekałam na kolejne dzieła autora, coby je skonsumować. Niestety człowiek zostaje zasypany kolejnymi książkami, przez co jego plany dryfują gdzieś na dnie Morza Bałtyckiego lub pobliskiej rzeczki. Życie jednak bawi się w płetwonurka, który czasami wyławia tego typu skarby. I oto nastał ten moment, gdy raz jeszcze sięgnęłam po twórczość Księcia Komedii Kryminalnych. Czy Róża Krull zagwarantowała mi godziny udanej zabawy? A może chętnie bym ją utopiła w jednym z bagien otaczających dworek?
Już w czasie robienia pierwszego zdjęcia książce moja ręka zadrżała, przez co fotografia powstała niewyraźna. Wyglądało to wtedy tak, jakby umysł wysyłał impulsy ciału, że już teraz oddziałuje na nie energia niepohamowanego śmiechu wywołana przez treść zamieszczoną wewnątrz Do trzech razy śmierć. Oczywiście w sensie pozytywnym. A jeżeli już wtedy nastąpiła taka reakcja to co dopiero miało się zdarzyć w trakcie lektury? Dlatego też czym prędzej objaśniłam wszystkim, jak w razie czego ma wyglądać mój pogrzeb (trumna zniżana do wcześniej przygotowanej dziury w akompaniamencie melodii z legendarnego Tetrisa), i wkroczyłam w niby zwyczajny świat Róży Krull. Może przeżyłam przygodę z tą szaloną autorką powieści kryminalnych, ale zgon był naprawdę blisko! Przez cały czas musiałam się mieć na baczności niczym uczestnicy programu kulinarnego nadzorowanego przez słynnego szefa kuchni z jedną gwiazdką Michelin. To oczywiste jak Kevin w święta, że po Alku Rogozińskim można spodziewać się wszystkiego, ale tym razem przeszedł samego siebie.
Znaczący wpływ na fabułę miało zdarzenie opisane w prologu i byłam nieco zbita z pantałyku, gdy zaledwie kilka rozdziałów po nim wręcz podano mi na tacy osoby odpowiedzialne za to wszystko. Z początku nie wiedziałam jak na to zareagować: Czy pozwolić na rozwój sytuacji czy jednak zemścić się w imieniu wszystkich oszukanych czytelników? I już byłam gotowa na podróż do Warszawy w celu odwiedzenia twórcy tegoż kryminału, kiedy to nastąpiła eksplozja, a wraz z nią oświecenie – przecież gdyby nie ta niezwykle widoczna podpowiedź to nie zaczęłaby się prawdziwa zabawa dla mordercy! A tym samym nastała gratka dla każdego amatorskiego detektywa, bo poszlak było więcej, niżeli kasjerek winnych grosika. No dobrze, może nieco przesadziłam, ale tym samym akcja nabierała tempa, a intryga goniła intrygę. I może się człowiekowi wydawać, że porozsypywane elementy układanki nie mają prawa stworzyć prawidłowej całości, a tu nastaje moment, gdy w głowie słyszymy: Błędne założenie – zero punktów! Dodatkowo pomiędzy rozwikływaniem zagadek mogłam zaczerpnąć tego Alkowego poczucia humoru, które jest jego znakiem rozpoznawczym. Naprawdę cieszę się, że czytałam tę książkę w domowym zaciszu, bo gdybym się za nią zabrała w komunikacji miejskiej to moja zadyszka spowodowana poszukiwaniem mordercy byłaby atrakcją dla wszystkich zmęczonych towarzyszy podróży, a jakoś mi nie śpieszno do zostania tego typu gwiazdą. Najlepsze jednak było to, że kiedy już prawie wykrzykiwałam imię mordercy na jaw wychodziły kolejne fakty, przez co zaczynałam zgrzytać zębami. Jakby wtedy słyszał mnie jakiś ekscentryczny muzyk to czym prędzej zasiliłabym grono jego instrumentalistów w zespole. A kiedy tylko poznałam prawdziwe imię człowieka uprzykrzającego życie gościom dworku to chciałam wyrwać sobie włosy z głowy. Przecież on był na mojej liście, z której szybko go skreśliłam! Alku – wyprowadziłeś mnie w pole, a ja się nawet nie zorientowałam. Gratuluję tak udanej strategii!
Nieco gorzej miały się sprawy z naszą autorką kryminałów, która zwie się Róża Krull. Dość długo walczyła ona o moją sympatię, której procenty traciła przy każdym zbędnym wulgaryzmie opuszczającym jej usta. Rozumiem – trzeba było odwzorować polskie realia, żeby to wyglądało swojsko, ale gdyby nie jej uszczypliwe uwagi nagradzane przeze mnie wirtualnymi srebrnymi medalami „mistrzyni ciętej riposty”, ciekawość oraz samokrytyka to mogłoby być krucho. Która kobieta odważyłaby się porównać do rozchwytywanego w mediach prezydenta ze względu na ułożenie włosów? Ja sama uważam, że mam ulizane przez krowę lub natapirowane przez krasnoludki kosmyki, ale jeszcze nie dotarłam do tego stopnia samobiczowania. Także niewielu autorów umie przyznać się do błędów w swoich dziełach, a ona robi to bezpośrednio, wręcz ganiąc się za te głupoty. Właśnie te drobne akcenty zmieniły moje nastawienie do lubującej się w łacinie podwórkowej Róży.
Jakże bym mogła zapomnieć o pozostałych bohaterach, którzy mają swoje pięć minut w [Do trzech razy śmierć]. To wręcz niedopuszczalne! Dlatego też, nim pójdę za karę klęczeć na rozgotowanym selerze, pragnę napisać co nieco na ten temat.
Nawet nie przypuszczałam, że aż tak bardzo stęskniłam się za twardo stąpającą po ziemi Betty, która jest niezwykle zazdrosna o swojego mężczyznę, czyli o prowadzącego śledztwo w dworku komisarza Krzysztofa Darskiego. Jak ów pan wypełniał swoje obowiązki, tak ona służyła mu za pomocną dłoń, przechadzając się bezproblemowo między uczestnikami zjazdu, zbierając dla niego dodatkowe dowody. Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby nie używała w komunikacji ze światem tego jadu, do którego zdążyłam już przywyknąć. I właśnie z jej powodu Róża otrzymywała tylko srebrne medale, bo jakby nie patrzeć „Królowa jest tylko jedna”. A co się tyczy tajemniczych rozmówców powiązanych z głównym wątkiem... oni byli największymi gwiazdami książki (oczywiście zaraz po nieboszczykach). Ich konwersacje zostały ukazane w taki sposób, aby czytelnik nie miał możliwości rozszyfrowania ich tożsamości. No może z dwie osoby udało mi się zidentyfikować, ale reszta nadal stwarzała mi nie lada problem, co znaczy jedno – Alek Rogoziński doskonale zaplanował każdy ruch. Anonimowi rozmówcy odegrali swoją rolę. Gdyby byli prawdziwi to już teraz wysłałabym im Oscary czy Złote Globy domowego wyrobu. Tak, tak... wykonałabym je z masy solnej, a raczej próbowałabym, bo bywam beztalenciem w wielu dziedzinach, tym w technice.
Od mojego ostatniego spotkania z twórczością Alka Rogozińskiego minęło już trochę czasu, ale nadal pamiętam co nieco z lektury Ukochanego z piekła rodem, przez co śmiało mogę powiedzieć, że styl pisania autora nie stoi w miejscu. Po Do trzech razy śmierć mogę wywnioskować, iż nawet stał się nad wyraz odważniejszy, dzięki czemu książka zyskuje na jakości. A gdzie tutaj widać odwagę? Nie tylko w łączeniu komedii z kryminałem, ale również w niecodziennych porównaniach czy stwierdzeniach, w których przewijają się nazwiska rodzimych celebrytów. Jak zazwyczaj bywają one niesmaczne, tak tutaj wykorzystano je z szacunkiem i klasą. To chyba wszystko... a nie, czekajcie! Przecież muszę ukarać Alka za te wszystkie wulgaryzmy! Właśnie w tym momencie wysyłam w jego kierunku bolesne pstryknięcie w ucho. Dobrze, niech one ukazują się w tekście, ale następnym razem proszę zastosować jakieś probiotyki zmniejszające ich ilość, bo na samym początku aż się od nich roiło, jakby były klientami pewnego dyskontu spożywczego w dniu promocji na karpie. Zgoda?
Czasami mamy wrażenie, że pomimo wielu lat znajomości jesteśmy w stanie powiedzieć wszystko o tej drugiej osobie. Jesteśmy pewni każdej jego wady oraz zalety, znamy upodobania modowe, żywieniowe czy muzyczne. Niestety stwierdzenie „mam wrażenie” jest tutaj kluczowe. Tak naprawdę każdy człowiek ma jakieś głęboko skrywane sekrety, które łatwo przykryć zwyczajnie wyglądającymi faktami. Nigdy nie wiadomo, jaka prawdziwa natura czai się w ludzkiej skorupie. Właśnie to można dostrzec w Do trzech razy śmierć. Tylko czy sami nie skrywamy jakichś demonów przeszłości?
Podsumowując:
Zazwyczaj powieści kryminalne mają tylko na celu wywoływać dreszcze na całym ciele oraz potęgować ciekawość prowadzącą nas ku nieznanemu. Chwil wytchnienia w postaci rozładowania nerwów poprzez śmiech można ze świecą szukać, ale nie w tym przypadku. Alek Rogoziński raz jeszcze udowodnił, że te dwa odmienne stany mogą się uzupełniać, tworząc mrożącą krew w żyłach fabułę, gdzie szczęka prosi o emeryturę z powodu jej nadwyrężenia przy niepowstrzymywanym chichocie. Dlatego jeżeli jeszcze nie znacie Róży Krull to radzę wszystkim zmienić ten status, bo naprawdę warto. Obiecuję, że z tą kobietą nie będziecie w stanie się nudzić!