Życie potrafi być bardziej zaskakujące niż najbardziej rzutka wyobraźnia. Dlatego Formánek, w czasie gdy to pisał "były dziennikarz i niepiszący pisarz" z zawodu, a także alkoholik z bólu świata i z poszukiwania sensu życia, nie sili się, by wymyślać psychologiczne głębie i ubarwiać je - nie ma takiej potrzeby. Gdy po pijaku, na śmietniku pod miasteczkiem, gdzie ma daczę, poznaje Bernarda Maresa, postanawia opisać jego nieprawdopodobną historię życia. Obaj uznają, że tylko prawda jest ciekawa, więc decydują się "mówić tylko prawdę". Mimo to autor jakby sprawdzał wielokrotnie Bernarda, wożąc go po miejscach, w które tamtego rzucał los, jakby chciał skonfrontować jego opowieść z miejscami, w których się odgrywała. A może też, by poprzez drobiazgowe pytania samemu poczuć tę historię w sobie? Faktycznie brzmi ona dość niewiarygodnie - trochę jak opowieść Salomona Perela - Żyda, który został esesmanem. Jednak dzięki usilnym zabiegom Formánka historia Maresa broni się lepiej, jest bardziej uniwersalna, lepiej opowiedziana. Mimo, że dopiero pod koniec książki zaakceptowałem drogę jego bohatera, jego wybory. Jest to opowieść człowieka, który jako sierota szukał bliskości drugiego człowieka, a stał się igraszką polityki, której jednak się w końcu oparł, a następnie po głębokim upadku został wreszcie człowiekiem. Jego upadki trudno zapomnieć: dobrowolne zgłoszenie się do SS, seksualne wykorzystywanie bądź głodnych za linią frontu, bądź uwięzionych w obozach kobiet, i w ogóle bardzo instrumentalne ich traktowanie w młodości, wykorzystywanie pozycji w komunistycznej partii, by niszczyć ludzi, którzy niczym nie zawinili... Z drugiej strony jego obecność w różnych newralgicznych miejscach historii XX w. i jego świadectwo, jak np. zdziwienie, że po zwolnieniu SS-manów z AVL okazało się, iż prawie nie ma wśród nich Niemców, tylko obcokrajowcy (Waffen SS), że Niemcy rozstrzeliwali jeńców wojennych, że komunistyczni kaci pracują dziś na zachodnioeuropejskich uniwersytetach, dlatego świadkowie są wciąż zagrożeni itp. Ponadto los zepchnie go potem w tak głęboki dół - wieloletnie komunistyczne więzienie, znęcanie się nad nim strażników - że zyskuje on ostateczną samowiedzę, jaką mogą uzyskać ludzie na dnie. Choć zapewne nie wszyscy potrafią taką wiedzę przyjąć, czegoś się z tego nauczyć, wytrzymać. Człowiek zyskuje ją niejako "hrabalowskim" sposobem: gdy znajdzie się na dnie, albo u kresu swego życia. Formánek to formułuje nieco inaczej: Prawdziwa mądrość nie przychodzi z wiekiem czy zdobytymi doświadczeniami, ale bierze się z porażek, które człowiek potrafi zamienić w sukces. Nie do końca się z tym zgadzam. Mares nie tyle przekształca swój upadek w sukces, co ma szczęście. W więzieniu przed całkowitym upadkiem chroniła go miłość do Sophii i filozofia, której był wierny całe życie, że należy mówić to, co się myśli. To go uratowało, bo dzięki temu traktowano go jak wariata. Nie bez znaczenia jest też przecież zaangażowania generała SS - ci pomagają swoim. Ale pieniądze, czyli ów "sukces", zyskał później i całkowicie przypadkiem. Nie były mu zresztą potrzebne - rozdawał je potem, czym przypomina Jana Dítě, hrabalowskiego kelnera i milionera z Obsługiwałem angielskiego króla, i jego ulubioną zabawę: właśnie rozdawanie, rozrzucanie pieniędzy. Tyle że Mares (i Fománek - w Indonezji) napawali się dodatkowo jeszcze radością i zaskoczeniem, jakie malowały się w oczach obdarowanych. To było chyba dla obu rodzajem odkupienia za przeszłość czy za marnowanie własnego życia na pijaństwie. Zresztą dość iluzorycznym, moim zdaniem. Nie cierpiałem tego w hrabalowskim bohaterze: w gruncie rzeczy było to wywyższanie się, bo jałmużna potrafi przekonać darczyńcę, że jest kimś lepszym. Złudzenie - mówi o tym Jezus w ewangeliach, wskazując na faryzeuszy. Wobec czytelnika jednak żaden z nich pieniędzmi nie jest w stanie się wykupić. Czym więc go zyskują? Tym, co do mnie trafia, co zapewnia katharsis, to szczery opis podnoszenia się obu z głębokiego upadku. Akceptacja bohatera (a także autora) następuje pod sam koniec książki - tak jak u Hrabala. Najbardziej hrabalowski dla mnie - bo z puentą i humorem - jest podziw dla marszałka Malinowskiego, który tak filozoficznie potrafił się wyrzygać (im bardziej przegniłe jest zło życia, tym bardziej widoczne jest piękno świata, s. 177). Bohater podsumowuje i kończy swe życie, autor zaś dzięki spotkaniu się z nim postanawia zrobić coś sensownego ze swoim. Trzeba powiedzieć, że jak dotąd Formánek trzyma się nieźle - zapewniał o tym w 2019 publiczność festiwalu w Cieszynie. W powieści wyznał, że pił zawodowo, a teraz już tylko hobbystycznie. Po kilku kolejnych odwykach i kolejnej książce (tym razem o odwyku) - nie pije wcale. Tym samym, dzięki tej powieści, Ústí nad Labem ma swego bohatera i swego autora.
Kompozycyjnie książka dzieli się na opowiadanie Maresa i kursywą pisane "didaskalia" Formánka o sobie i kulisach spotkania z bohaterem powieści (pisze w nich np., że los jego bohatera przekonał go, że nie ma upadku, z którego nie można się podnieść, co pomogło mu wyjść z nałogu). Poszczególne etapy życia Maresa wprowadzają krótkie zawołania Losu-tramwajarza, bo w tramwaju został on urodzony. Przypomina mi się piosenka Jarka Nohavicy, który w piosence o przeszłości, a ta tu u bohatera powieści gra tak ważną rolę, też wspomina o tramwajach: Po tramwajowych interludiach zawsze następuje cytat z rzymskich pisarzy starożytnych. Nie przekonał mnie jednak zabieg chowania przez Bernarda w odbycie tubki ze złotymi myślami przez cały okres pobytu w więzieniu, jako tego, co było dlań najcenniejsze... Jakoś w niczym nie wydało mi się to mniej głupie i wydumane, niż chowanie w tym samym miejscu złotego zegarka przez ojca Butcha Coolidge'a, boksera z Pulp Fiction, podczas kilku lat pobytu w komunistycznym wietnamskim więzieniu. Mądrość można przechować tylko w odbycie? Dlaczego nie w pamięci? Nie sądzę, by przytaczane przez Formánka cytaty ze starożytnych rzymskich autorów były tego warte. To miały być raczej przemyślenia samego Bernarda. A jego motto życiowe wyraża właśnie piosenka węgierskiej solistki, która tak mu się spodobała. To była wersja przeboju Lale Andersen - (wszystko kiedyś przeminie, po każdym grudniu przyjdzie maj).
Tłumacz z uporem maniaka próbuje odmieniać czeskie nazwy własne wg czeskiego wzoru. W czeszczyźnie, gdzie dana końcówka jest charakterystyczna dla rodzaju żeńskiego, jak nazwa miasteczka (ta) Třebič (Trzebicz) - podobnie jak ta Vratislav (Wrocław) - forsuje czeską formę. Jeszcze gorzej to wygląda z czeską odmianą męskiego imienia Ruda (zdrobnienie od Rudolf) w polszczyźnie - Jagodziński nie odmienia go wg wzoru "poeta", lecz pisze np. "z Rudem". Brzmi to obco i co najmniej dziwnie. Nie mówiąc już o braku konsekwencji, bo zdarza się też forma mianownika "Rudo".
Z bardziej adekwatnych klasycznych cytatów: Przychylny los doświadcza ludzi szczęśliwych, nieprzychylny wielkich (Pliniusz) Powolnego prowadzą losy, opornego siłą ciągną (Seneka) Człowiek, który okazuje miłosierdzie wobec człowieka nieszczęśliwego, sam o sobie pamięta (Publiusz Syrus) Mądrość nad losem zwycięża (Juwenalis) Victrix fortunae sapientia Życiem kieruje los, nie mądrość (Cyceron) Vitam regit fortuna, non sapientia Czas życia krótki dla wszystkich jest i bez powrotu (Wergiliusz) Breve et irreparabile tempus omnibus est vitae Cokolwiek i ktokolwiek dobrze coś powie, uważam to za swoje (Seneka)
Obawiam się, że Jagodziński sam tłumaczył sentencje łacińskie - z czeskiego... Nie zawsze trafnie. Przykład: Horacy: Dulce et desipere in loco; Jagodziński: Szaleć, gdy nadarza się okazja; Kochanowski: Miło szaleć, kiedy czas po temu.
Powieść na podstawie prawdziwych wydarzeń. Wojna, ludzkie cierpienie, ale też miłość do życia, skrywane marzenia, siła i odwaga człowieka uwikłanego w wielką historię. Bernard Mares, bękart spłodzon...
Powieść na podstawie prawdziwych wydarzeń. Wojna, ludzkie cierpienie, ale też miłość do życia, skrywane marzenia, siła i odwaga człowieka uwikłanego w wielką historię. Bernard Mares, bękart spłodzon...
Gdzie kupić
Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Pozostałe recenzje @tsantsara
Bolało?
Zalane deszczem dublińskie ulice w chłodny zimowy dzień nie były odpowiednim miejscem dla szwendającego się małego chłopca. Dobra opowieść zawsze zaczyna się od herba...
Mamy już sierpień, ale rano jest zimno, a w powietrzu pachnie już jesienią. To druga książka Petry Soukupovej i - podobnie jak jej debiut (w 2008 nagroda im. J. Ortena ...