Poszukiwanie szczęścia to ważny element samorozwoju każdego człowieka. Chęć spełniania marzeń jest motywacją do osiągnięcia poczucia spokoju i bezpieczeństwa. Bliskie nam osoby: przyjaciele, rodzina, a także miejsca, w których czujemy się dobrze oraz często rzeczy materialne dają nam właśnie to poczucie. Bohater kolejnej powieści Johna Greena postanawia wyruszyć na poszukiwanie Wielkiego Być Może i wyrywa się z klatki, jaką było jego pełne schematów życie.
Miles Halter to chłopak, który nie ma grona przyjaciół, nie chodzi na imprezy a jego najlepszymi przyjaciółmi są rodzice. Jego pasją jest zapamiętywanie ostatnich słów znanych ludzi i wystarczy niby od niechcenia rzucić czyjeś nazwisko, a on bez zająknięcia nam je zacytuje. Postanawia dopomóc losowi i poszukać szczęścia w innym otoczeniu i tak oto trafia do szkoły z internatem, w której przed laty uczył się jego ojciec - Culver Creek. Ma nadzieję, że odnajdzie szczęście, przyjaciół i wspomniane Wielkie Być Może. Poznaje grupę bardzo interesujących ludzi, z której oczywiście najbardziej fascynuje go dziewczyna - Alaska Young - seksowna, tajemnicza, towarzyska a jednocześnie żyjąca w swoim małym świecie, do którego nie pozwala nikomu wejść. Czy Milesowi, który już pierwszego dnia otrzymuje wdzięczny pseudonim Klucha uda się zrealizować swoje cele, a także dowiedzieć się, co kryje się w głowie tej niesamowitej dziewczyny jaką jest Alaska?
"Nie mam zamiaru być jedną z tych, co to tylko siedzą i smęcą o tym, co zamierzają zrobić. Po prostu to zrobię. Wyobrażanie sobie przyszłości to rodzaj beznadziejnej tęsknoty."
To już trzecia książka Johna Greena, którą miałam okazję przeczytać. Oczywiście niezaprzeczalnie najlepszą jest Gwiazd naszych wina, ale zauważyłam, że wszystkie trzy (GNW, Szukając Alaski i Papierowe miasta) mają kilka wspólnych mianowników: ciekawi, oryginalni bohaterowie, którzy nie są płytcy, nijacy i zwyczajnie papierowi, oryginalny pomysł na fabułę poruszającą tematy ważne dla każdego człowieka, skłaniające wręcz do filozoficznych przemyśleń i, jakżeby inaczej, naprawdę dobry język, którym posługuje się autor, o tym zresztą powiem kilka słów za moment.
Zarówno Miles z Szukając Alaski jak i Quentin z Papierowych miast to sympatyczni chłopcy, którzy nie są prostakami i nie myślą w kółko o jednym. Są do siebie bardzo podobni, nie wiem czy mogę to zaliczyć na plus, lecz nie zmienia to faktu, że zwyczajnie polubiłam Kluchę. To dobry chłopak kochający swoich rodziców, ma z nimi świetny kontakt; przykłada się do nauki i jak to każdy nastolatek próbuje czasem rzeczy zakazanych takich jak alkohol czy papierosy (choć myślę, że alkoholu w Szukając Alaski lało się zbyt dużo). Swój pseudonim zawdzięcza anemicznemu wręcz wyglądowi a także charakterowi - nie do końca potrafi postawić na swoim.
Jeśli chodzi o pozostałych bohaterów to najbardziej polubiłam Pułkownika - za odwagę, za godny pozazdroszczenia kontakt z matką, za to, że uczył się po to, by w przyszłości być na tyle bogatym, by móc polepszyć jej standard życia. To bohater charyzmatyczny, ceniący sobie honor i przyjaźń. Jeśli chodzi o Alaskę, to sytuacja wygląda podobnie jak z Margo z PM - była mi zwyczajnie obojętna. Nie mogę powiedzieć, że jej nie lubię, ale też nie zapałałam do niej sympatią.
Uwielbiam genialny styl Johna Greena. Jestem zadowolona z tego, że nie pisze bardzo bardzo prostym językiem, jaki można spotkać w wielu powieściach młodzieżowych. Docenia swoich czytelników, nie uważa ich za głupoli, którym wszystko trzeba wykładać kawę na ławę. Nie sili się na używanie przekleństw i slangu, aby pokazać jaki to on jest cool i jak dobrze zna współczesnych nastolatków.
"Spędzasz całe swoje życie w labiryncie, zastanawiając się, jak któregoś dnia z niego uciekniesz i jakie niesamowite będzie to uczucie, wmawiasz sobie, że przyszłość pomaga ci przetrwać, ale nigdy tego nie robisz. Wykorzystujesz przyszłość, żeby uciec od teraźniejszości."
Ciekawym pomysłem jest tytułowanie rozdziałów. Pierwsza połowa książki to odliczanie dni PRZED jakimś ważnym wydarzeniem a druga połowa PO nim. Dzięki temu autor przykuwa uwagę czytelnika, bo chce się dowiedzieć o co będzie chodziło i co takiego się wydarzy. Właśnie ta połowa PRZED wydawała mi się momentami nudnawa, bo opisywała zwyczajne życie amerykańskich nastolatków chodzących do szkoły. W pewnym momencie zadałam sobie nawet pytanie, do czego ta fabuła w ogóle prowadzi, ale potem wszystko się wyjaśniło i zrekompensowało mi moje wcześniejsze delikatne znudzenie.
Szukając Alaski to dobra powieść młodzieżowa. Podkreślam młodzieżowa, bo to właśnie do młodzieży jest adresowana i przypuszczam, że starszym czytelnikom może mniej się spodobać. Jestem fanką Greena, który w każdej kolejnej powieści pokazuje swoje charakterystyczne pióro. Wprawdzie uważam, że lepiej by było, gdyby pan Zielony umieścił mniej opisów, jak to sobie bohaterowie piją i palą, nie dlatego, że jestem negatywnie nastawiona do poruszania tego tematu, ale dlatego, że czasem bohaterowie nie skupiali się na niczym innym jak na piciu i leczeniu kaca lub paleniu pod prysznicem. Miles i Alaska są dla mnie w pewnym stopniu kopiami Quentina i Margo lub może powinnam powiedzieć odwrotnie. Trzecią powieść Greena, którą przeczytałam mogę uznać za udaną, choć nie idealną i mimo wszystkich wad polecam sięgnięcie po jego twórczość, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście.