Przez długi czas nie lubiłem opowiadań, nudziły mnie, traktowałem je jako niedokończone szkice większych całości, ostatnio jednak się z nimi pogodziłem. Dobre opowiadanie bowiem może być prawdziwą perełką; jest to też świetny sprawdzian opanowania pisarskiego rzemiosła. W tym kontekście opowiadania Rudniańskiej są nierówne, zdarzają się utwory znakomite, zwłaszcza na początku zbioru, pod koniec jest gorzej, ale ogólne wrażenie jest pozytywne.
Napiszę kilka słów o utworach, które zapadły mi w pamięć. I tak w pierwszym opowiadaniu: 'Pan Popowicz', tytułowy bohater przesiaduje na krześle na podwórku powojennej kamienicy. W tej krótkiej i dramatycznej opowieści przekazała nam zgrabnie Rudniańska kawałek naszej historii z lat 40. i 50.
Drugie opowiadanie, 'Trawy', jest zupełnie inne, toczy się w Rosji, pojawia się tematyka łagrowa, ale to znowu świetna poruszająca, chwytająca za gardło proza.
W trzecim opowiadaniu zatytułowanym 'Wystawa’, historia toczy się od wojny do teraz, mowa jest o murze w getcie warszawskim, a potem o murze oddzielającym Izrael od Palestyny. Pisze też autorka o zamianie ról, ofiary stają się oprawcami... Historia zatacza koło, to bardzo poruszające.
Niestety, im dalej w las, tym gorzej, od pewnego momentu jakoś obojętniałem w trakcie lektury bo niektóre opowiadania po prostu były nudne. Na przykład 'Gwiazdka Dawida' czy 'Dom w Marrakeszu' całkiem wyglądają sztampowo, no nie potrafiła szanowna autorka utrzymać stałego poziomu.
Osobną sprawą jest styl, na pewno godny pochwały, umie autorka go różnicować w zależności od bohaterów i tematyki. Przytoczę jeden przykład, oto w opowiadaniu 'Ja jestem czarna i woda jest czarna' bohaterka spotyka po latach na lotnisku swoją młodzieńczą miłość i tak go opisuje: „wyglądał jak czarnopióry kruk. Utył, wyłysiał i nosił okropne złote okularki. Miał szary połyskliwy garnitur Hugo Bossa. Cztery tysiące dolarów, na oko. Siedział przy stoliku, na którym stały szklaneczka whisky i otwarty mac. Nie, nie podeszłam do niego. Znam takich. Picuś-pracuś. Na środku biurka komputer, po prawej stronie myszka i komórka, po lewej stronie baba. Młoda, z tej samej roboty, a jemu się myli myszka z łechtaczką. Popatrzyłam sobie na niego trochę. A potem polecieliśmy tym samym samolotem, ja turystyczną, on biznes.” Mocne...
Nie ma ta książka siły wyrazu zbioru opowiadań Gavaldy 'Rozbrojeni' o którym ostatnio pisałem, ale, jak już wspomniałem, ogólne wrażenie jest pozytywne.