Pojęcie czasu nawet nam dorosłym sprawia kłopot. Z jednej strony potrafimy odmierzać go poprzez obserwację cyklicznych zjawisk, a z drugiej, gdy zaczniemy się nad jego istotą głębiej zastanawiać, to okazuje się, że twór ów wymyka się prostemu rozumowaniu. Bo czy czas jest liniowy czy jednak jest kołem? Czy wczoraj i jutro to wciąż jest dziś? Dlaczego czasami pędzi jak szalony, by zaraz niezauważalnie się wlec? A gdy filozofia i fizyka wespół zabiorą się za temat, to już w ogóle nie ma zmiłuj i głowa mała. Bo w grę zaczynają wchodzić podróże w czasie, inne wymiary, wszelkiej maści paradoksy (w tym sławetny, a dawno już obalony, paradoks dziadka), jego świadomość, biologiczność i historyczność. Zainteresowanym polecam poczytać liczne naukowe opracowania – potem obserwacja codzienności nabiera zupełnie innych, nowych znaczeń, a skala i waga naszych problemów znacznie maleje.
Przyznam się wam, że zaskoczyło mnie (niby przypuszczałam, ale…) jak trudne do zrozumienia jest pojęcie czasu dla dzieciaków. I nie mówię tutaj o wszelkich abstrakcyjnych teoriach, ale o takim najprostszym ogarnianiu tematu. W naszym przypadku pojęcie roku, to nadal kosmos. Póki co operujemy więc krótszymi okresami, tak maksymalnie do tygodnia, na zasadzie, ile razy zapada noc i ile razy trzeba będzie rano wstać. Nieźle wychodzą też pory roku – mimo, że zima to jednak daje słaby przykład i gdyby nie to, że słońce tak późno wstaje i wcześnie zachodzi, to by trudno się było połapać… W momencie, gdy zaczęłyśmy czytać „Słowiańskie Koło Roku”, odetchnęłam z ulgą, bo przekonałam się, że intuicyjnie całkiem nieźle radzę sobie z tłumaczeniem, tak trudnej, sprawy. Co lepsze, znalazłam tutaj także ciekawe pomysły na to, by robić to jeszcze lepiej, np. tworząc własną wersję kalendarza na tydzień lub miesiąc, śledząc z aparatem światło, konstruując zegar słoneczny lub przypisując ważne dla nas daty i święta do pór roku. Możliwości jest naprawdę wiele i aż się palę do ich realizacji.
Jako, że rozumienie miesięcy u nas jeszcze kuleje (bo nie chodzi przecież o to, by tylko nauczyć się ich na pamięć), to super pomocna okazała się rozpiska tłumacząca jakie zwierzęta – i dlaczego – przypisywano do określonych miesięcy w przeszłości. Ze względu na daty urodzin, młoda zapamiętała sobie, że jest sową, mama niedźwiedziem, siostra reniferem (tak mówi na jelenie), a tata bocianem. Fajne? No pewnie, że fajne! Ponadto okazało się, że alternatywne nazwy miesięcy podobają się jej bardziej. Tutaj zapewne zadziałał efekt nowości, ale sami przyznajcie, że taki gromnicznik, łżykwiat, trawień albo pajęcznik brzmi po prostu lepiej, – jakoś wdzięcznej. Dzięki książce zaczęłyśmy też więcej rozmawiać o księżycu. Obiecałyśmy sobie nawet, że w przyszłym roku pójdziemy na grzyby po pełni, bo kiedyś wierzono, że te rosną właśnie do księżyca i wtedy najlepiej jej zbierać. Takich ciekawostek jest tutaj więcej i warto się z nimi zapoznać.
„Słowiańskie Koło roku” składa się z dwóch części. Pierwsza wprowadza nas, jak się już zapewne zdążyliście zorientować, głównie w tematykę związaną z czasem. Przy okazji Sebastian Łuczywo przemycił tutaj trochę informacji na temat wierzeń Słowian i tego jak to onegdaj bywało. Ten aspekt książki służy jednak bardziej jako punkt wyjścia dla dalszych poszukiwań dla tych którzy nie są obeznani z tematem, a chcieliby być, niż jako mini vademecum. Pamiętajmy jednak, że to książka dla dzieciaczków, które nie w pełni rozumieją pojęcie historii i zawiłości dorosłego świata. Dla nich, to co było kiedyś to totalna abstrakcja i tłumaczą to sobie po swojemu. A jak różnie z tym bywa, za przykład niech posłuży mi Marzanna. Gdy dotarłyśmy do ilustracji z jej przedstawieniem, zaczęłam młodej wyjaśniać kto zacz i dlaczego powinna spać, żeby mogły przyjść wiosna i lato, na co młoda stwierdziła, że to Elza z „Krainy lodu”. I koniec tematu. Trudno odmówić temu w pewnym sensie słuszności.
Druga część książki zawiera opowiadania. Po jednym na każdy miesiąc. Ich tematyka obraca się wokół magii starych wierzeń, które we współczesnych czasach odchodzą, niesłusznie, w zapomnienie. Mniej tu raczej jednak chodzi o narzucający się konkret, bardziej o ideę, powrót do natury, szacunku do niej i szeroko pojętej duchowości. Przypomnieniu sobie co jest ważne i od czego zależy nasz dobrostan. Poszczególne historie nie są osadzone w określonym czasie – samoloty, internet, Baby Jagi, Południce i mądre wilki pojawiają się obok siebie. Daleka przeszłość zapętla się ze współczesnością. Może więc faktycznie czas jest kołem, nie tylko tym związanym z cyklem natury, ale i tym, istniejącym w szerszym sensie świadomości. Oczywiście w opowiadaniach znajdują się liczne odniesienia do mitologii Słowian. Bardziej zostały jednak użyte jako elementy do budowy sugestywnych przypowieści, niż stanowią cel sam w sobie. To nadaje książce cech uniwersalności, a co za tym idzie, może trafić do bardziej zróżnicowanego odbiorcy.
Na temat dopracowanej i fantastycznej strony graficznej, za którą odpowiedzialna jest Natalia Noszczyńska, mogłabym napisać wiele. Najlepiej jednak podsumowała ją Emilia: „ale ta pani bardzo ładne rysuje!!!”. Czyż to nie jest najlepszy komplement dla artysty ilustrującego książkę dla dzieci? Zwłaszcza, gdy mały czytelnik, nieogarniający jeszcze literek, sam po nią sięga, długo przygląda się poszczególnym grafikom i dopytuje o kolejne detale. Bo czemuż chatka jest na dwóch nóżkach a nie na jednej, o czym psy rozmawiają w oknie, czemu Słońce głaska Księżyc po buzi? Jak widzicie, nie ma nudy.
„Słowiańskie Koło Roku”, to książka na którą warto zwrócić uwagę. Bo to uroczy pretekst do przemyśleń, małe dzieło sztuki, kopalnia ciekawostek i pomysłów. To także pozycja dzięki której, współcześni, jeśli tylko zechcą odnajdą to co zapomniane.
#prezentodautorów