Co napisać o książce, która rozrywa serce, która swoją treścią osiada we wnętrzu i przytyka oddech i która po prostu zmienia człowieka? Człowieka jako istotę i człowieka czytelnika?
Co napisać o książce, która odbiera mowę i sprawia, że każde słowo, jakie się teraz powie o niej będzie niewłaściwe? Nie takie, jak powinno być? Będzie zbyt małe, zbyt trywialne?
Co napisać...? Jak to ująć...?
„Matilde”...
Czujesz się mały wobec niej. Czujesz się ziarnem, odłamkiem, który boi się drobnego choćby podmuchu wiatru, zgrzytu metalu czy wybuchu. Czujesz w sobie – no właśnie, co? Czarne dziury, czy białe plamy? A może i to i to, bo w tych przepaściach przecież i tak wszystko znika. Umiera. I nadzieja jakakolwiek i szacunek do samego siebie i sens bycia. Bo jakie to bycie jest?
„Matilde” wrzuca w okres wojny zarówno dzieci, jak i dorosłych, ludzi którzy mieli cieszyć się latami młodości i pierwszymi porywami zakochanych serc. Wkracza wojna, niebo przesłaniają bombowce, szerzy się panika, śmierć i zezwierzęcenie. Niemcy okazują się być wrogami samych siebie, Rosjanie borą co chcą i niszczą wszystko, nawet resztki wiary tych, co ją jeszcze w sobie mieli. Gwałcą, piją, a bełkocząc bawią się strzelając na ślepo. Tak wygląda teraz świat dorastającej Matilde i ambitnego Hansa. Tak wygląda cały świat. W marzenia uderzyła bomba, a na młodość nie ma czasu. Dzieci stają się dorosłymi. Nic nie jest takie, jak wcześniej. Przywódcy toczą ze sobą spory kosztem cywilów. Odzierają ludzi z człowieczeństwa, zabijają, depczą lub palą w krematoriach obozów koncentracyjnych. Na tej planszy wojennej chodzi o usuwanie – najpierw Żydów, a potem już każdego. Wygra ten, kto pierwszy dotrze do mety, do zwycięstwa, do potęgi.
Matilde rzucona w wir zawieruchy traci rodziców i Hansa. Traci dach nad głową, bliskość, traci wiarę. Hans ginie w zawiłych okolicznościach, a ona zostaje pielęgniarką. Wszędzie krew, ból, śmierć. Cierpieni, które wchodzi w jej serce. Nie ma czasu na ckliwość, lecz przecież i człowiek ma w sobie pewien poziom wytrzymałości.
Mówi się, że czas leczy wszystko, jednak autor, R. A. Olek daje do zrozumienia, że czas to morderca. Jak cichy zabójca, zabija prawdziwą miłość. Morduje ją dzień po dniu, aż zostanie tylko szary popiół i zgliszcza. Wystarczy dmuchnąć, a popiół rozwieje się bezpowrotnie.
„Matilde” to powieść ni o historii, ni o pokoleniach, ni o godności, ni o przekleństwie życia w 1939 roku. To książka, która na przestrzeni kilku najtrudniejszych lat historii kreśli losy ludzi, z których zakpiło życie. „Matilde” odbiera mowę. Po przeczytaniu ostatniego słowa, zamkniesz ją i w ciszy czterech ścian przytulisz do serca.
Brakuje słów.
Płaczesz do środka, do wnętrza siebie. Próbujesz zwalczyć tkwiącą w gardle gorycz.
Ta książka zachwyca w wyjątkowy sposób. Pochłania cię, wciąga i nie puszcza. Żyjesz nią i tymi ludźmi tak różnymi od ciebie w tak innym czasie i miejscach. W „Matilde” im więcej dowiadujesz się o postaciach, tym bardziej czujesz ciężar ich bólu. Rozlewa się w tobie ciemność, gaśnie światło, a razem z nim nadzieja. Nadziei wyczerpały się baterie...
Misterium słów...
#agaKUSIczyta