Właściwie nie wiem, co tak przykuło moją uwagę w tej książce. Myślę, że tytuł i okładka, bo opisu nawet nigdy nie przeczytałam w całości. Ot, po prostu naszła mnie wielka ochota, żeby wziąć ten twór Fabryki Słów w swoje łapki. Zdarza się. Miałam szczęście, bo moją współlokatorkę również oczarował tytuł i zdecydowała się na zakup. Jak można się domyślić, książka szybko zmieniła docelową półkę i znalazła się u mnie, gdzie została przeczytana w jeden dzień. I co tu dużo mówić... Mój zachwyt prysł równie szybko, jak się pojawił.
Ida Brzezińska pochodzi ze starej, arystokratycznej i szanowanej rodziny czarodziejów. Magia jest dla nich czymś zupełnie normalnym, a wręcz pożądanym. Dla wszystkich, oprócz Idy. Ona nie chce mieć nic wspólnego z magią, czego jej konserwatywni rodzice nie potrafią zrozumieć. Dziewczyna chce pójść na studia psychologiczne i prowadzić zwykłe życie przeciętnej dziewczyny. Niedoczekanie. Ida jest bowiem medium. I to nie byle jakim, przewiduje bowiem, kto umrze. Po kilku próbach dość nieudanego buntu, trafia do ciotki Tekli, która uczy ją wszystkiego, co powinna wiedzieć szamanka od umarlaków. I to by było na tyle ze spokojnego i normalnego życia Idy. A jeśli dodamy jeszcze do tego jej tendencje do pecha... Problemy murowane.
No ale nie ukrywajmy - Ida jest nudna do granic możliwości. Jest mdła, nieciekawa, a jej pech (czy też raczej Pech) w pewnym momencie staje się tak przewidywalny, że wręcz odechciewa się czytać dalej. Znacie prawo Murphy'ego, według którego jeżeli coś może się nie udać, to się nie uda? Tutaj nie było różnicy, czy może się udać, czy też nie - zawsze się nie udawało. No ileż można?
Fabuła w ogóle stanowi dość pokraczny i niespójny twór, gdyż chwilami wlecze się niemiłosiernie, a w innych momentach okazuje się, że wszystko dzieje się teraz, zaraz, już. Jakby tego było mało Martyna Raduchowska omija sporą część informacji, np. związanych z nauką i nagle dowiadujemy się, że Ida robi coś, co teoretycznie wielokrotnie wykonywała w domu ciotki, a o czym nikt nie raczył wspomnieć. Zdaję sobie sprawę, że gdyby autorka chciała dogłębnie uwzględnić całokształt wiedzy zdobytej przez bohaterkę, to musiałaby napisać dodatkowy tom, ale można było o tym chociaż napomknąć nieco bardziej szczegółowo. Z tego też powodu kilkukrotnie zastanawiałam się, co też można jeszcze wymyślić w tej książce zmierzającej ku końcowi, aż nagle okazywało się, że właśnie zaczynam czytać zupełnie nowy wątek, dość specyficznie powiązany z wcześniejszą fabułą, a do tego z nowymi postaciami.
I wciąż uważam, że Raduchowska zapomniała o ostatnim rozdziale. Urywa historię, jakby nie miała pomysłu, jak zakończyć bagno, w które wepchnęła swoją bohaterkę. Drugim potencjalnym powodem jest zagubienie tegoż rozdziału podczas korekty. Pierwszy wydaje mi się niestety bardziej prawdopodobny...
Nie przypadło mi również do gustu spersonifikowanie pecha, który po uzyskaniu wielkiej litery w swojej nazwie dokuczał Idzie jak się tylko dało. A właściwie to nawet nie do końca on sam - Pech po prostu cieszył się wiedząc, że bohaterce coś nie wyjdzie. Takie to naciągane i zupełnie nieśmieszne...
Całą sytuację ratuje ciotka Tekla - jej sposób mówienia, bycia i temperament. Możliwe, że tak bardzo przypadła mi do gustu, ponieważ w każdej sytuacji potrafiła nagadać Idzie i to w specyficzny, acz zabawny sposób. Drugą postacią, która była po prostu urocza, jest Gryzak - koszmarek, wyłapujący złe sny bohaterki. Dosłowność, z jaką rozumiał jej komendy, przyprawiała mnie o szeroki uśmiech na twarzy. Pocieszne z niego stworzonko. Jest jeszcze Kruchy - bezczelny facet, który robi, co chce i ma w nosie zdanie Idy (jak zresztą wszyscy).
Dość zabawne wydaje mi się również ukierunkowanie głównej bohaterki. Martyna Raduchowska jest bowiem Wrocławianką, do tego z wykształcenia psychologiem oraz kryminologiem i dla Idy wybrała właśnie karierę psychologa po wrocławskim uniwersytecie.
Muszę też przyznać, że Szamanka od umarlaków nie jest tak zła, jak może się wydawać po przeczytaniu tej recenzji. Prawdopodobnie zbyt długo oceniałam książki aż nazbyt entuzjastycznie i pozytywnie, więc teraz, gdy poczułam zawód w wyniku tej lektury, wydobyłam z niej wszystko, co najgorsze. A przecież było tam kilka zabawnych momentów, a nawet trochę tajemnic, które zostały lepiej lub gorzej wykorzystane, czy wyjaśnione. Niestety nie zmienia to wszystko faktu, że ja się po prostu nudziłam podczas czytania.