Czy pamiętacie mit o Romulusie i Remusie, legendarnych założycielach Rzymu? Sama zawsze miałam pecha do nauczycieli historii i niestety kojarzę tylko obrazki z wilczycą i dwojgiem małych dzieci. Być może dlatego od razu zainteresowałam się powieścią „Synowie wilczycy” Tanji Kinkel. Jak się jednak okazało, to wcale nie bracia są głównymi bohaterami książki a ich matka. Jakby tego było mało autorka prawie w ogóle nie trzyma się mitologicznych szczegółów, tworząc coś podobnego a jednak zdecydowanie odmiennego...
Italia, VII wiek przed Chrystusem. Młoda kapłanka Ilian zaskakuje wszystkich wiadomością o ciąży. Zaskoczenie jest spore, tym bardziej że kobieta uparcie utrzymuje, że ojcem dzieci nie jest człowiek a ... jeden z bogów. Ilian zostaje postawiona przed sytuacją bez wyjścia, musi zgodzić się na wypędzenie z rodzinnego miasta Alby i małżeństwo z latyńskim chłopem Faustulusem. Pozornie pogodzona z losem kobieta ani przez chwilę nie planuje się poddać. Niedługo po urodzeniu synów, porzuca swoją rodzinę i zmierza do potężnej wyroczni w Delfach by domagać się sprawiedliwości. Wyrocznię niełatwo jednak przekonać i Ilian będzie musiała spełnić pewne warunki, które mogą ją kosztować nawet życie...
Na pierwszy rzut oka książka wydawała się idealnie wpasowywać w moje gusta. Ot pasjonująca opowieść o nieprzeciętnej kobiecie z historią w tle. A że jedna z gazet porównywała ją do Noah Gordon, spodziewałam się lektury na najwyższym poziomie.
Dlaczego więc ta książka tak bardzo mnie rozczarowała? Zawiodła przede wszystkim główna bohaterka, która okazała się być wyniosłą kapłanką, z którą bardzo trudno się utożsamić. Przez całą powieść Ilian trzyma się tylko jej znanego planu, regularnie krzywdząc tych, którzy są na tyle szaleni, by starać się o jej względy. Do samego końca można mieć wątpliwości o co walczy, czy świetlaną przyszłość dla synów a może o swój własny byt. Jej toksyczne zachowania skutecznie niszczą wszelkie pozytywne uczucia, zamieniając je w rozczarowanie, niechęć a nawet nienawiść.
Zawiodło również przedstawienie odległych, barwnych krajów. Choć Ilian przemierza ogromne odległości, począwszy od etruskiego miasta Alby, przez Grecję aż po Egipt, bez wskazania nazwy konkretnego miejsca, z trudem bylibyśmy w stanie je odróżnić. Brak bardziej szczegółowych i malowniczych opisów starożytnych państw, towarzyszył mi przez całą podróż. Nie ma co ukrywać, po zakończeniu tej lektury byłam równie rozczarowana, jak spora część występujących w książce bohaterów.
Mam poważny problem ze wskazaniem osób, którym książka mogłaby przypaść do gustu. Z pewnością omijać powinny ją osoby interesujące się historią Rzymu. Podejrzewam, ze liczba naciąganych faktów i przekłamań, wprawi je jedynie w złość i irytację. Ewentualnie mogłby do niej zajrzeć osoby, dla których zgodność historyczna jest sprawą drugorzędną a szukają orginalnej fabuły. Choć biorąc pod uwagę ilość świetnych książek z historią w tle, obecnych na rynku uważam, że akurat ten tytuł można spokojnie zapomnieć...