Do kupna książki skłoniła mnie przede wszystkim krzycząca z półki w empiku cena: 19,90, naklejona na okładkę i widoczna z daleka. Podatna na tanie chwyty marketingowe dałam się skusić i zabrałam książkę do domu, pozbawiając się resztek wypłaty. O książce było również głośno, wszyscy o niej mówili, więc ja także chciałam ją przeczytać. Jest to pierwsza książka Magdaleny Witkiewicz z jaką miałam przyjemność się zapoznać.
Tytuł - "Opowieść niewiernej" - należy interpretować dosłownie. Narratorką powieści jest Ewa, trzydziestoletnia kobieta, która ma w życiu wszystko: własne mieszkanie, dobrą pracę, idealnego męża, bo przecież "mąż idealny nie pił, nie bił, nie wałęsał się z kolegami po knajpach i nie podszczypywał innych kobiet." Wszystkim, czego brakuje Ewie do pełni szczęścia są dzieci. I może jeszcze ślub kościelny. Ale najpierw trzeba wybudować i urządzić dom, przecież zegar biologiczny poczeka. Ewa chciałaby również czuć się kochana i doceniana. Pragnie, żeby jej Maciek był taki jak kiedyś.. Kiedy wszelkie próby naprawy małżeństwa zawodzą na drodze bohaterki staje jej dawna miłość - Paweł. Niezobowiązująca kawa kończy się na biurku w biurze Pawła na dziesiątym piętrze budynku. Ewa nie czuje wyrzutów sumienia zdradzając męża, wmawia sobie, że choć raz w życiu zrobiła coś dla siebie, nie dla niego. Jednak żadna z nas, poznając od podszewki historię małżeństwa Ewy i Maćka, nie oskarży bohaterki, to mąż jest tutaj "tym złym" i "sam się o to prosił". Przecież Ewa tylko "chciała po prostu być szczęśliwa." Czy jej małżeństwo ma jeszcze szansę? Czy w ogóle warto próbować, skoro uczucia w domu Malickich dawno wygasły?
Autorka w swojej powieści poruszyła bardzo delikatny temat, niemal tabu, dla każdego poważnego związku.
"Opowieść niewiernej" to książka, która zdecydowanie porusza i skłania do głębokich refleksji nad istotą małżeństwa, jednak mi na razie ten temat jest obcy. Dlatego też nie czytałam tej pozycji z zapartym tchem, myśląc: O mój Boże, czy moje małżeństwo też tak wygląda?! Nie mogłam utożsamić się z bohaterką, co wpłynęło na to, iż nie śledziłam niecierpliwie rozwoju wypadków, łatwo było mi się od książki oderwać. Denerwowała mnie również postawa Ewy - kochająca męża, z klapkami na oczach zgadzała się na wszystkie jego egoistyczne zachcianki. Tak w wielu przypadkach postępują kochające kobiety, choć dla mnie to po prostu łagodniejsza wersja syndromu sztokholmskiego i nigdy chyba nie będę potrafiła zrozumieć takiego zachowania i pielęgnowania "toksycznej" miłości. Mnie osobiście Magdalena Witkiewicz swoją powieścią nie porwała, jednak z całą pewnością mogę ją polecić kobietom, które mają już pewien staż małżeński i zastanawiają się nad sensem swojego związku, a także nad tym czy to, co mają to już wszystko, co ich w owym małżeństwie czeka. Niemniej jednak uważam, że pozycję tę każda z nas powinna pokazać swojej drugiej połówce jako przykład "jak nie należy traktować swojej kobiety". :) Myślę, że każdy mężczyzna po takiej lekturze doceniłby to, czym (a właściwie kim) los go obdarował i tak wiele związków na nowo by rozkwitło.