„Ocalisz życie, może swoje własne”, to Nagrodzona National Book Award pozycja zawierająca opowiadania jednej z najlepszych amerykańskich pisarek XX wieku zgromadzone w jednym tomie.
Zdecydowanie nie jest to książka dla każdego. To taki rodzaj literatury, który nie jest łatwy w odbiorze dla współczesnego czytelnika - taki, których jednych zachwyci, innych odstraszy, a sporo osób po prostu zmęczy.
Nie była to dla mnie łatwa lektura. Pierwszych kilka opowiadań nie zrobiło na mnie zbyt dobrego wrażenia. Zaskoczyła mnie ilość słowa „Czarnuch” i jemu podobnych. Oczywiście książka została napisana w zupełnie innych czasach i pokazuje ówczesną mentalność mieszkańców południa, mimo wszystko ciężko było mi przebrnąć przez taką ilość rasistowskich wyzwisk. Cóż, taka jednak była codzienność dawnej amerykańskiej prowincji.
Te historie o życiu na wiejskim amerykańskim południu zostały napisane między 1940 a 1960 rokiem i stanowią swoiste migawki z życia w tym czasie. Większość bohaterów to biedni południowi rolnicy, którzy usiłują przystosować się do zmieniającego się w szybkim tempie świata. Napięcie wynika z konfliktów między miastem a wsią, między nieuchronnym postępem i starymi, utartymi drogami.
Minusem twórczości O’Connor jest powtarzalność. W większości z opowiadań pojawia się podobny typ bohatera z jakąś wadą (wdowy prowadzące gospodarstwo, dorosłe córki traktowane jak dzieci czy gniewni młodzi mężczyźni), moralizatorski wątek i religijne przesłanie, a zakończenia, które miały być zaskakujące (i na początku są) stają się przewidywalne w swym tragizmie.
Mimo to, lektura była dla mnie jednak przyjemnością. Dawkowałam sobie po jednym lub dwóch opowiadaniach na raz i właśnie takie podejście do tego zbioru polecam. Z każdym kolejnym opowiadaniem coraz bardziej zwracałam uwagę na kunszt autorki i sposób prowadzenia narracji. 31 opowiadań, które znajdziemy na prawie 600 stronach zostały ułożone chronologicznie, dzięki temu możemy poznać twórczość O’Connor od pierwszych, dalekich od ideału prób z okresu studiów aż do tych najbardziej dojrzałych tuż przed przedwczesną śmiercią.
Jednym z tych, które wywarło na mnie największe wrażenie, jest opowiadanie „Uchodźca”, w którym pojawia się polski akcent. Dobitnie pokazuje, że mimo zmieniającej się rzeczywistości, mentalność i pewne ludzkie przywary pozostają niezmienne, niezależnie od kraju.
Przykładowo, słowa, które autorka wsadziła w usta bohaterki pałającej uprzedzeniem do uchodźców z Polski, odzwierciedla to, co wielu współczesnych ludzi myśli o przybyszach chociażby z Bliskiego Wschodu.
„Ludzie z kraju, gdzie nieustannie toczą się jakieś wojny i gdzie nikt nigdy nie zreformował religii, trzeba wciąż mieć się na baczności, w każdej chwili może bomba pęknąć. Pani Shortley uważała, że powinno być jakieś prawo broniące od takich ludzi. Czy nie powinni byli zostać po swojej stronie oceanu i zastąpić tych, którzy wyginęli w tamtejszych wojnach i rzeziach?”
W każdym z opowiadań znajdziemy coś, nad czym warto się zatrzymać i przemyśleć.
Rozwijając swoje postacie, O'Connor wskazuje, jak wady każdej postaci prowadzą do ich porażki. Trochę jak w greckiej tragedii, postacie mają w sobie ziarna własnej zagłady i choć twierdzą, że opierają się temu, czego nie chcą, ich osobowości przyciągają ich przeznaczonego im losu w taki sam sposób. O'Connor stworzyła intrygujące, wciągające wątki fabularne, w których centrum znajdziemy ludzką ułomność, a przez których pryzmat z niezwykłą świadomością wykraczającą poza swoje czasy, pokazuje problemy społeczne środka minionego wieku.
Polecam!