„Archipelag GUŁag” znajduje się na liście książek, które planuję przeczytać już od wielu lat. Należy jednak do dzieł tak monumentalnych, zarówno pod kątem objętości jak i ciężaru treści, że wciąż czuję się niegotowy aby się z nim zmierzyć. Postanowiłem zacząć od „czegoś lżejszego” i dlatego sięgnąłem po opowiadania Sołżenicyna.
Cudzysłów użyłem nieprzypadkowo, bo jest to lektura niełatwa. Nie dajcie się też zmylić określeniu „opowiadania”. Każdy z prezentowanych trzech utworów swobodnie mógłby funkcjonować jako osobna książka. Przeczytałem wiele powieści krótszych od poszczególnych opowiadań Sołżenicyna, choć rozumiem, że to „krótkie utwory” w zestawieniu ze wspomnianym, trzytomowym „Archipelagiem GUŁag”.
NOBLISTA, KTÓRY TAM BYŁ
Jest wielka różnica między nawet bardzo sugestywnym opisywaniem czegoś o czym wiemy, a byciem naocznym świadkiem danego zdarzenia. Oddani swoim badaniom socjolodzy zadają sobie wiele trudu, aby przeprowadzić badanie uczestniczące, czasem przygotowując się przez lata, aby np. przeniknąć do struktur ultrakibicowskich. Opis kogoś kto pisze w oparciu o swoje doświadczenie zawsze będzie pełniejszy niż najdoskonalej nawet napisany reportaż opierający się na relacjach innych.
To wielka przewaga Aleksandra Sołżenicyna nad innymi pisarzami, którzy podejmują się opisu tego co działo się w gułagach. Trzeba tu dodać, że przewaga będąca jednocześnie okrutnym brzemieniem, którego autor nie mógł się pozbyć aż do śmierci w wieku 90 lat. Nazwisko Sołżenicyn na zawsze będzie nam się kojarzyło z brutalną, opresyjną rzeczywistością powojennej Rosji. Jego dziejową misją było opowiedzieć nam co działo się na murami obozów na dalekiej Syberii.
I z tego zadania wywiązał się wzorcowo, choć Zachód długo nie był w stanie uwierzyć w opowiedziane przez Sołżenicyna historie. W końcu, w 1970 roku, około dekadę po publikacji omawianych opowiadań, otrzymał literacką Nagrodę Nobla. Przyznano ją za całokształt twórczości, podkreślając przede wszystkim wiekopomne świadectwo prawdy historycznej, którym pulsują jego dzieła, mniej zaś czysto literacki talent.
Prawda jest taka, że Sołżenicyna czyta się ciężko. Nie zrozumcie mnie źle – warto czytać jego teksty, ale nie spodziewajcie się nadzwyczajnej kompozycji działa, struktury tekstu, wyszukanych środków stylistycznych, porównań, które będą prosić się o zakup specjalnego, ozdobnego notesu, w którym będziemy pragnęli je zapisać. To dość siermiężna, prostolinijna literatura, w której nie braknie też nużących dłużyzn. Jednak po Sołżenicyna sięga się aby dowiedzieć się do czego zdolni są ludzie. Jakie nieszczęście człowiek może zgotować swojemu bliźniemu.
CO POZA KULAWYM KOTEM ZOSTANIE PO CZŁOWIEKU SPRAWIEDLIWYM?
„Jeden dzień Iwana Denisowicza” można potraktować jako odpowiednie wprowadzenie do twórczości Sołżenicyna. Opowiadanie to (długie na ponad 120 stron) niczym w soczewce skupia to co wyróżnia tego autora. Możemy zapoznać się z jego stylem oraz tematyką. Jak sam tytuł wskazuje – opisuje tu jeden dzień, jednego więźnia, w jednym konkretnym obozie. Możemy tu poznać życie łagiernika minuta po minucie. Iwan Denisowicz ma długi wyrok, i trwa w smutnej rutynie, wiedząc, że każdy dzień jest walką o jutro. To przerażająca perspektywa i brutalny opis, bez pudrowania okropności obozu pracy. Jeśli po „przebrnięciu” przez ten jeden dzień, nadal będziecie chcieli wiedzieć więcej – wtedy powinniście sięgnąć po „Archipelag GUŁag” będący syntezę tego co działo się we wszystkich łagrach.
Pozostałe dwa opowiadania są nieco krótsze, ale również obszerne jak na dzisiejsze standardy. „Zagrodę Martiony” czytało mi się najlepiej, choć też skąpana jest w szarości i wszechobecnym poczuciu beznadziei. To jednak opowiadanie o swoistej dobroci w tym okrutnym świecie. Zdaje się niejako na przekór tchnąć w nas nadzieję. Skoro w obliczu takiej niesprawiedliwości można zachować postawę bezwarunkowej życzliwości, to może jednak dobro w końcu zwycięży zło?
„Ona nie miała. Nie uganiała się za dobytkiem… Nie szalała, by kupować jakieś przedmioty, a potem strzec ich bardziej niż własnego życia. Nie uganiała się za strojami. Za odzienie, które zdobi szpetne monstra i bandytów. Nierozumiana, porzucona nawet przez własnego męża, pochowała sześcioro dzieci, lecz nie straciła życzliwości dla innych, obca siostrom, szwagierkom, głupio tyrająca dla innych bezpłatnie – nie zgromadziła przed śmiercią dobytku. Brudnobiała koza, kulawy kot, fikusy… Żyliśmy wszyscy tuż obok niej i nie rozumieliśmy, że był to ów człowiek sprawiedliwy, bez którego, jak głosi przysłowie, nie może istnieć wieś. Ani miasto. Ani cała ziemia nasza.”
Warto przy okazji lektury tego opowiadania pomyśleć nad tym co zostanie po nas? Czy ktoś nad naszym grobem zreflektuje się, że oto odszedł ów człowiek sprawiedliwy?
ŚWIĘTE NIESZCZĘŚCIE, KTÓRE ICH POŁĄCZYŁO
Trzecie opowiadanie proponuję czytać w zimny dzień, koniecznie podczas opadów deszczu. Listopad nada się do tego idealnie, abyśmy wczuli się tym lepiej w klimat snutej przez Sołżenicyna historii. „Zdarzenie na stacji Koczetkowa” czytało mi się ciężko ze względu na duże nagromadzenie słów, które mogą być niezrozumiałe dla tych, którzy nie uczyli się rosyjskiego w szkole. Czytelny tytuł opowiadania informuje nas o czym ono traktuje. Chodzi o wydarzenie na stacji kolejowej – odkrycie obcego szpiega, którego należy ująć i przekazać aparatowi bezpieczeństwa. Rzecz w tym, że nie dowiadujemy się czy szpieg faktycznie był szpiegiem, natomiast możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa snuć przypuszczenia dotyczące jego przyszłości, po tym jak zostaje „zdemaskowany”. Jak żyć z piętnem, że nasza pomyłka może oznaczać dla kogoś wyrok śmierci?
Opowiadanie to zostanie ze mną na dłużej. Sołżenicynowi świetnie udało się zbudować tu napięcie, które przywiodło mi na myśl scenę z „Bękartów wojny”, gdzie wszyscy mierzą do siebie z pistoletów pod stołem, udając przy tym, że nadal trwa spotkanie towarzyskie w restauracji. Tu również odbywa się „podwójna gra”, a pod płaszczem wymienianych grzeczności kryje się walka o życie.
To rozbudowane opowiadanie porusza znacznie więcej wątków. Mówi przede wszystkim o tragedii i piętnie wojny, ale też o – używając języka Steinbecka – dojrzewających w społeczeństwie gronach gniewu, ponieważ trudno „najeść się papierem”. Do mnie jednak najbardziej przemówiła myśl, że spotykające nas nieszczęście, gdy przeżywamy je razem, może stać się na swój sposób święte:
„Polinę, jej dziecko i matkę pokochał tak, jak niedotknięci nieszczęściem ludzie nie potrafią kochać. Synkowi przynosił cukier ze swoich racji. Ale gdy przeglądali razem gazety, nie śmiał nawet musnąć jej białej dłoni, i nie ze względu na jej męża czy swoją żonę, lecz z powodu tego świętego nieszczęścia, które ich połączyło.”
Czyż nie jest to prawdą, że jednoczymy się w obliczu wspólnego zagrożenia? Mówi się, że nic tak nie łączy Polaków jak wspólny wróg. W obliczu kryzysu w Ukrainie i olbrzymiej fali migracji potrafiliśmy na pewien czas zapomnieć o niesnaskach i zrezygnować z tłumaczenia innym, że popierają nie tę partię polityczną.
Czy to utopia, aby łączyło nas życzliwe braterstwo w czasie pokoju i dobrobytu? Czy musimy czekać na to, aż spadnie na nas święte nieszczęście, które nas połączy, tak jak łączy bohaterów Sołżenicyna?
WERDYKT
Mogę w powyższej recenzji wydawać się nieco niespójny. I może faktycznie tak jest. Z jednej strony otwarcie muszę napisać, że czytało mi się te opowiadania ciężko, a momentami wręcz niemiłosiernie mi się dłużyły. Styl mnie nie zachwycił i wiem, że nie jestem jeszcze gotów by na długie tygodnie wsiąknąć w „Archipelag GUŁag”.
Z drugiej jednak strony uważam, że Aleksander Sołżenicyn zasłużył na literacką Nagrodę Nobla i należy czytać jego dzieła. Omawiane opowiadania mogą być dobrą przystawką, zanim sięgniemy po bardziej rozbudowane teksty. Czytałem je „na raty” potrzebując robić sobie przerwy od tego smutnego, szarego świata radzieckiej Rosji, ale wiem, że w odróżnieniu od wielu innych czytanych przeze mnie opowiadań, te Sołżenicyna zostaną ze mną na dłużej i skłoniły mnie do cennych refleksji nie tylko nad kondycją ludzkości w ogóle, ale również nad moją postawą jako jednostki.
Polecam, z zastrzeżeniem, że podczas lektury będzie bolało.
Jedno z pierwszych literackich świadectw dotyczących obozów pracy. Na tom ten składają się trzy głośne utwory: Jeden dzień Iwana Denisowicza, Zagroda Matriony oraz Zdarzenie na stacji Koczetowka. ...
Jedno z pierwszych literackich świadectw dotyczących obozów pracy. Na tom ten składają się trzy głośne utwory: Jeden dzień Iwana Denisowicza, Zagroda Matriony oraz Zdarzenie na stacji Koczetowka. ...
Powstało wiele książek na temat okrucieństwa w sowieckich łagrach. Bezsensownego dręczenia więźniów. Sołżenicyn, jak na noblistę przystało, mistrzowsko ujął temat. Podaje czytelnikowi dzień więźnia ...
Iwan Denisowicz przebywa w łagrze.Trzecioosobowy narrator przedstawia jeden dzień z życia bohatera w czasie odsiadywania wyroku. Wyroku, który nie ma końca... Ważna jest praca. Wtedy można zapomnieć...
@FiolkaK
Pozostałe recenzje @atypowy
Nie ma niczego nowego pod słońcem…
"Niewidzialni mordercy" autorstwa Anny Trojanowskiej to zgrabnie napisana podróż przez różne okresy i rodzaje epidemii, które ukształtowały historię ludzkości. Autorka p...
Jak syberyjskie striptizerki mogą pomóc nam w przemawianiu?
Bardzo zależało mi na tej książce, ponieważ zdarza mi się przemawiać publicznie. Spędziłem z nią sporo czasu i wiem, że poświęcę jej jeszcze wiele godzin w przyszłości. ...