"Mikołaj do wynajęcia" Agnieszki Olejnik z racji tytułu i okładki od razu kojarzy nam się z Bożym Narodzeniem. I rzeczywiście jest to jedna z tych opowieści, które również swoją treścią idealnie wpisują się w świąteczny czas. Dlatego też książka trafiła w moje łapki prosto z półki z bibliotecznymi nowościami.
Zajrzyjmy zatem na moment do fabuły. W Partykach zbliża się Boże Narodzenie, a wraz z nim rodzina Barlików będzie obchodzić 40 rocznicę ślubu Janiny i Władysława. Ich cztery córki wraz z mężami rezerwują świąteczny wypad w góry dla całej rodziny i teściów. W ten sposób Barlikowie i Grabcowie po raz pierwszy będą spędzać Boże Narodzenie i Sylwestra z dala od domu. Jednak aby wyjazd mógł być niespodzianką dla rodziców wszyscy wokół muszą zachować pozory. Ponadto każde z dzieci pojawi się w pensjonacie ze swoją "drugą połówką", tylko przed Elą - najmłodszą córką Barlików rysuje się perspektywa samotnego wyjazdu. Po konsultacjach z przyjaciółkami dziewczyna postanawia wynająć pewnego przystojnego, choć nieokrzesanego Mikołaja, aby odegrał przed rodziną rolę jej chłopaka. W końcu Bartek - brat jej szwagra i były narzeczony również przedstawi rodzinie swoją nową dziewczynę...
Jesteście ciekawi co wyniknie z takiego działania?... Szczegółów oczywiście nie zdradzę, ale zapewniam, że pobyt w pensjonacie we Wrzoskach zaowocuje całą serią nieoczekiwanych zdarzeń. Będzie ciekawie, będzie wesoło, będzie zimowo i... bardzo świątecznie. A wszystko za sprawą szerokiego grona różnorodnych bohaterów i niecodziennych ról jakie przyjdzie im odegrać.
"Mikołaj do wynajęcia" to jedna z tych historii, które nastrajają świątecznie i sprawiają, że atmosfera z powieści przenosi się na naszą codzienność. Tym razem Agnieszka Olejnik postawiła na lekką opowieść z humorem, która jednocześnie wzrusza i skłania do refleksji. Aby całość nie okazała się zbyt banalna, płytka i bajkowa, autorka przemyciła do fabuły trochę realizmu i prawdziwych życiowych problemów.
Postać Elżbiety jakoś szczególnie mnie nie urzekła. To jej ciągłe odchudzanie i brak akceptacji własnej osoby trochę mnie drażniło. Nie lubię osób niezdecydowanych, które same nie wiedzą czego chcą. Postać Mikołaja Wiśniaka okazała się nazbyt przekolorowana, jego braki w wychowaniu i wykształceniu momentami wydawały się wręcz niewiarygodne jak na XXI wiek. Bardzo potoczny język, wręcz slang jakim posługiwał się ten chłopak miał wzbudzać uśmiech, ale czasem nie pasował do sytuacji i było go nazbyt dużo. Z drugiej strony historia tego bohatera oraz jego przeszłość chwyta za serce i... zaskakuje. Domyślałam się oczywiście, że z tym chłopakiem i jego rodziną jest coś nie tak, ale takiego obrotu spraw, jaki zaproponowała autorka zupełnie się nie spodziewałam. Charakterystyczną bohaterką okazała się też teściowa Basia Grabiec, kreowana na wredną matronę, pozującą na madame z wyższych sfer, co to zawsze znajdzie sposób aby dokuczyć i wbić szpilkę tak, żeby zabolało. Bez niej ta historia sporo by straciła.
Muszę przyznać, że finał tej powieści bardzo mi się spodobał. To była kwintesencja całej historii - spektakularne, ale bardzo życiowe i autentyczne podsumowanie. Większość spraw została wyjaśniona, ale autorka pozostawiła mały margines dla czytelnika. Tak naprawdę każdy z nas mógłby dopisać kilka zdań epilogu, według własnego uznania do już istniejącego zakończenia.
"Mikołaj do wynajęcia" to subtelna, pełna uroku i optymizmu opowieść świąteczna idealnie wpisująca się w wyjątkowy czas Bożego Narodzenia. To historia o drugich szansach, marzeniach i relacjach, które nas kształtują. Pomimo drobnych niuansów, na które zwróciłam uwagę, całość mi się podobała i zapadła w pamięć. Okazuje się, że to naprawdę dobra książka, której warto poświęcić czas i uwagę.