...
gdyby ta recenzja miała formę nagrania, pewnie zaczynałaby się tak
*siedzę na krześle, dookoła ciemność, widać tylko mnie
osoba zza kamery pokazuje mi 3-2-1... kamera nagrywa.
ja milczę, wpatrując się tępo w obiektyw; ktoś niecierpliwi się za kulisami, słychać szum ocierających się o siebie ubrań. mija minuta, dwie, pięć.
ktoś z offu przypomina mi, że kamera nagrywa. wiem, odpowiadam, bawiąc się włosami albo pierścionkiem na palcu, stopa mi drga. nie wiem, jak zacząć.
w końcu pochylam się, opieram ręce na kolanach, wyglądając zupełnie nieprofesjonalnie, jak matka mówiąca do dziecka, a nie jak profesjonalista i zaczynam słowami: świat solidaryzuje się z cierpieniem jednostek, nie grup.
a może tymi słowami, jakimi zaczęłam tę opinię, słowami z piosenki - świat się dowiedział, nikt nic nie powiedział? może świat zmieniłabym na Brytanię? a może: zawsze są większe problemy.
może patrzyłabym się w telefon, ustawiony na statywie, a za tło służyłaby moja kanapa. kto wie.*
jakby to wyglądało na nagraniu, nie wiem; wiem jedno - na początku byłaby cisza. spojrzenie w kamerę, przeciągnięcie ciszy jak struny w gitarze do punktu, gdzie staje się niekomfortowa, gdzie prawie pęka.
ta książka tego wymaga, chwili ciszy - to tylko chwila w porównaniu z ciszą, z milczeniem, jakim objęte były tragedie opisywane w niej.
bo to książka tragiczna.
i nim podjadą wam brwi do czoła, widząc moją ocenę na górze, jest tak tragiczna, jak dramat może być tragedią; nie tragicznie-zła, a tragicznie-smutna, porażająca. jest w niej niezwykły tragizm, wyrażony w niedopowiedzianych spojrzeniach, zmarszczkach na czole czy krótkich, wręcz żołnierskich zdaniach.
ta książka opiera się na pewnych niedomówieniach, niedopowiedzeniach, przemilczanych gestach i spojrzeniach
tak jak świat milczał, Brytania milczała, obojętna na ogrom cierpienia, tak w książce wybrzmiewa momentami cisza; pewnych rzeczy nie trzeba mówić, nie da się ich powiedzieć, ująć w słowa
zabrakłoby słów we wszystkich słownikach świata, a te, które są, mogłyby być zbyt płytkie; pewne rzeczy w tej książce ciążą ciszą, je się odczuwa, patrzy, ale nie wypowiada
jak pisać o kimś, kto nie chce, aby o nim pisać? czy tragizm tych osób pozwala nam na to, aby przekroczyć pewną granicę i wyjąć na światło słoneczne to, co chcą ukryć?
kiedy piszemy o jakiejś - i w jakimś stopniu oceniamy (gdy wybieramy, co ma się znaleźć w
książce, co nie, jakich słów użyć, ze świadomością, że potem czytelnicy także będą, nawet podświadomie, emocjonalnie, to oceniać - emocje, które towarzyszą czytelnikom gdy czytają to też rodzaj reakcji, oceny) - kulturze całkowicie nam obcej, odrębnej, wychowanej na innych wartościach, religii, innym gruncie; nawet tak odmienna nam kultura azjatycka, nawet w badaniach wyróżniana jako inna od kultury indywidualizmu Europy, wymaga innego podejścia. ale jak pisać - i oceniać - kulturę, która wyrasta z tych samych korzeni, co my? czy patrzymy na siebie przez krzywe zwierciadło, skrzywienie czasowe, szczęk w maszynie czasu - czy z tyłu głowy nie ma pytania "to moglibyśmy być my"? w końcu kultura Pitcairn to nie samotna wyspa, odcięta przez tysięcy lat od Europy, wzięła swój zaczątek od brytyjskiego okrętu Bounty, sami mieszkańcy w mniejszym czy większym stopniu mieli i mają kontakt z Europą i światem.
symbolicznie odcinają się od Europy, ale każde drzewo bez korzeni padnie, nie utrzyma się prosto; nie da się pozbyć swoich korzeni bez upadku. nie są w stanie w pełni wyrwać swojej europejskości, religijności - wzrośli na tej samej kulturze, co my; gdy nasza skręciła w jedną stronę, pchana zmianami technologicznymi, rozwojem, ale i krwawymi wojnami i usłana śmiercią, ich szła samotnie w drugą stronę.
czy patrzymy na siebie samych? ludzi tak nam podobnych, tak bliskich, a zarazem tak dalekich jak położenie Pitcairn? jak ich ocenić - to nie Europejczycy, ale też nie zupełnie obcy ludzie. jak ich ocenić? jak pokazać, nie-zeuropeizować, ale nie odebrać tego rozwoju, który posiedli? to ciężkie zadanie, którego podjął się autor książki.
nie jestem w stanie ocenić, jak to wyszło, biorąc pod uwagę to, co pisałam wyżej - jest dysonans, czy to są nasi - i mamy oceniać ich jak naszych sąsiadów, ludzi mieszkających obok, czy to są obcy - i nasze zasady ich nie dotyczą? Pitcairn jest położone gdzieś pomiędzy, co czyni to tak trudnym, ponieważ ciężko zachować odpowiedni dystans - znaleźć to tajemne pomiędzy.
pamiętajmy też, że autor nie miał łatwego zadania - tak naprawdę wiedział tyle, ile mu powiedziano. to nie jest miejsce z ugruntowaną w historii każdą minutą, zapisaną każdą stroną. zmowa milczenia, kłamstwa, słabość ludzkiej pamięci - to tworzy białe plamy w historii, których nie zapełni archiwum czy biblioteka. autor, niesiony każdego myślą dnia, że dzisiaj może umrzeć na tej obcej ziemi, tysiące kilometrów od domu, musiał lawirować wśród białych plam, wytężać umysł i język, wydobyć to, co powinien. moim skromnym zdaniem - udało mu się to ciężkie zadanie.
to, jak krótka jest tak naprawdę ta książka, dowiedziałam się dopiero wchodząc na jej stronę na portalu, czytając ją w formie ebooka; nie przypuszczałam, że jest tak krótko, że tak wiele treści - tak wiele bólu, tak wiele strachu - da się zmieścić w mniej niż 200 stron.
powiem, że zawsze popieram i doceniam, jak autorzy nie próbują pisać na ilość stron, przedkładając jakość nad ilość; nikt nie kupuje stron na sztuki, a książki na tomy. tutaj liczy się tyle prawdy, ile dało się tylko wyciągnąć spośród białych plam