Wampiry zdominowały nasz świat. Są wszędzie. Ukrywają się w najmniej oczekiwanych przez nas miejscach. Może to nasi przyjaciele albo pani ze sklepu na rogu, albo może chłopak, koło którego siedzimy w autobusie. Tyle o nich czytamy w książkach i oglądamy na ekranie. Ale tak naprawdę w nie nie wierzymy. Bo to przecież nierealne, żeby nie zauważyć, że ktoś się nie starzeje albo nie wychodzi na słońce. Zauważylibyśmy przecież, czyż nie? Ale co, jeżeli wcale by tak nie było. Jeżeli tak naprawdę postać wampira byłaby zupełnie inna?
Pośród najbardziej elitarnych rodzin Nowego Jorku ukrywa się grupa tych, których przodkowie przybyli na amerykańską ziemię wraz z pierwszymi osadnikami na pokładzie statku Mayflower. Utrzymujący swoje istnienie w tajemnicy są bogaci, mają ogromne wpływy i… nie są ludźmi. To Błękitnokrwiści, starożytna rodzina wampirów.
Schuyler Van Alen nie sądziła, że jest kimś więcej niż tylko normalną nastolatką. Bardziej normalną niż jej koleżanki. W doborowym towarzystwie dziewcząt z elitarnej prywatnej szkoły, Schuyler wyglądała jak brzydkie kaczątko, ale nie przeszkadzało jej to… Do dnia, w którym skończyła piętnaście lat. Żyły na przedramionach dziewczyny nabrzmiały, tworząc przerażającą mozaikę błękitów i fioletu. Pojawił się głód – potworne łaknienie, którego nie mógł zaspokoić ludzki posiłek. Schuyler zaczęła się zmieniać – w kogo? Wszystko splata się w czasie z tragiczną śmiercią jednej z uczennic Duchesne. Czy tragedia ma coś wspólnego z Schuyler? I dlaczego Jack Force, najprzystojniejszy i najbardziej pożądany chłopak w szkole nagle zaczął zwracać uwagę na ignorowaną dotąd koleżankę? Schuyler chce poznać sekret Błękitnokrwistych, ale prawda może ją wiele kosztować. Świat wampirów rządzi się własnymi prawami, a ten, kto ich nie przestrzega – ginie.
W "Błękitnokrwistych" na pewno mamy do czynienia z nowym rodzajem wampira. To już nie postać, której słońce szkodzi, nie starzeje się, a przebywanie wśród ludzi, grozi czyjąś śmiercią. Tutaj wampiry żyją jak ludzie. No prawie... Przeżywają ludzkie życie, ale nie można ich zabić. Sami muszą zdecydować, że chcą już odejść z tego świata. Tak, dobrze słyszycie. Kiedy są już wystarczająco starzy odchodzą i powracają w nowym cyklu za kilkadziesiąt lat. Zostali stworzeni nie przez innych wampirów, ale przez Boga, jako kara za wybranie strony Lucyfera, tacy Upadli aniołowie można by rzec. Stąd nazwa Błękitnokrwiści. Według mnie jest to bardzo ciekawy pomysł. Wprowadza coś nowego, a jednocześnie zmienia postrzeganie wampira w naszych oczach. Do nas tylko należy wybór, czy nam się spodoba taki wampir, czy nie. Jeżeli o mnie chodzi, to wolę te tradycyjne.
I to by było na tyle jeżeli chodzi o dobre strony tej książki. Aż cud, że się takie znalazły. Byłam jej dość ciekawa, ale zawiodłam się na całej linii. Jak to się mówi: "Nie wszystko złoto, co się świeci" i książka ta stanowi tego najlepszy przykład. Cała fabuła, nie dość że strasznie przypominała mi w pewnych momentach "Dary anioła", to jeszcze była tak niedopracowana, że aż bolało. Człowiek się zastanawia, co takiego przez te ponad 300 stron się wydarzyło. Jaki w ogóle był pomysł na to wszystko? Co książka ma nam przekazać? Mnie się wydaje, że była pisana na zasadzie: co wyjdzie, to będzie. Wydarzenia były tak przewidywalne, że nawet osoba, która z reguły nie czyta, ma jakieś 10 lat i nie jest zbyt rezolutna domyśliła by się, co się wydarzy. Wszystko było tak szablonowe, tak zwykłe i bezbarwne, że aż się zastanawiam, jak przez tą książkę udało mi się przebrnąć? Nazewnictwo również niemiłosiernie mnie denerwowało. Choćby coś takiego, jak Zausznik. No naprawdę? Moja ręka niezliczoną ilość razy wędrowała do głowy, aby się w nią popukać. Krótkie rozdziały może i przyspieszały czytanie, ale gdy jakieś ważne wydarzenie opisane było na trzech stronach, to aż miałam ochotę chwycić kartkę i długopis i napisać to po swojemu. Wątki miłosne były jeszcze gorsze. Para spotykała się dwa razy, a na najbliższej imprezie już lądowała w łóżku. Zdaję sobie sprawę, że w dzisiejszym świecie jest to normalne, ale skoro tak się zarzekają, że się kochają, to czy nie powinni raczej podziwiać zachodu słońca, patrzyć sobie w oczy albo coś z rzeczy w tym stylu?
Nad głupotą bohaterów można by się rozwodzić cały dzień, ale szkoda czasu i nerwów. Główna bohaterka na pierwszy rzut oka wydawała się niezależna, odważna i nie zwracająca uwagi na zdanie innych ludzi. Nic bardziej mylnego. Kiedy tylko boski Jack rzucił na nią okiem, od razu stała się jego szaloną fanką. Z owego Jacka chyba miał wyjść czarny charakter, zbuntowany chłopak albo coś w tym stylu, ale zabieg ten zdecydowanie się nie udał, bo był tak jak reszta pusty. Wszyscy uczniowie, jakże prestiżowej szkoły zdaje się, że nie robili nic innego, jak tylko chodzili na imprezy, castinki albo innego rodzaju zloty towarzyskie.
Podsumowując, "Błękitnokrwiści" lądują na liście "zawód roku". Pomysł na stworzenie nowego wampira jest jak najbardziej udany, ale jeżeli chodzi o całą resztę, to już nie jest tak kolorowo. Wydarzenia są niedopracowane, książka pisana jest na odwal się. Na szczęście podobno następne tomy są lepsze. Teraz na razie nie chcę wracać do tej serii, ale może za jakiś czas, w wakacje na przykład, dam Błękitnokrwistym drugą szansę, bo skrycie liczę, że to swego rodzaju nieudany wstęp do świetnej serii.