Autorka książki jest również dziennikarką i w podobnej roli obsadza główną bohaterkę, jako tę, która ma dojść prawdy. Simran Sighn, pracownica socjalna chce rozwikłać tajemnicę, kto zawinił na drodze całego procesu, w wyniku czego dziecko jest ciężko chore. Tak naprawdę czy byłoby się w stanie dotrzeć do sedna kwestii, jak doszło do narodzenia się zakażonego na HIV dziecka przez surogatkę? W ten sposób, jaki przedstawia nam Kishwar Deisai, jak i w każdy inny, wydaje się być bardzo wątpliwe. Co nam zostaje: szukanie dawcy nasienia plus dawczyni jajeczek, ośrodków, z których przychodzą komórki, bo ktoś nie dopełnił procedur przy badaniu zarodków, być może lepsza diagnoza surogatki, bo możliwe, że coś nie zostało sprawdzone itd.
Temat na książkę jest, przy czym owo zdarzenie, które posłużyło za trzon opowieści już mało prawdopodobne. Zaś sam fakt istnienia w Indiach ośrodków wynajmujących surogatki dla Zachodnich małżeństw wiarygodny, a nawet potwierdzony przez brytyjską dziennikarkę. Widziałam wcześniej dość solidnie przygotowany materiał dokumentalny na ten temat. Oczywiście nie wszystko można było filmować, pewne sprawy były zawoalowane, jednak niedopowiedzenia łatwe do rozszyfrowania. In vitro miało zapewnić komfort przyjścia na świat dzieci małżeństwom nie mogących w sposób naturalny począć. Wyszedł z tego proceder na szeroką skalę, bo już nie tylko materiał genetyczny wprowadza się do macic biologicznych rodziców, ale również w pewnych przypadkach to surogatki muszą donosić ciąże. Stworzenie większych możliwości stwarza też szereg nadużyć i to względem przyszłych rodziców, jak i surogatek oraz całego systemu, który nie jest w stanie zapobiec intratnemu biznesowi.
Publikacja Desai to treść o cechach moralnych, wypowiadająca się w kwestiach społecznych, dotycząca idei, ale przede wszystkim ludzi i ich emocji związanych z dawaniem życia i miłości oraz braku spełnienia. Tam, gdzie dla jednych najważniejsze są właśnie przeżycia, tam inni widzą drogę do wykorzystywania sytuacji na swoją korzyść by się wzbogacić. Zysk czerpią nie tylko rodziny, które oddają swoje żony i córki jako inkubatory czy dawczynie jajeczek, ale osoby związane z klinikami, jaki i ci, którzy sprawują władzę i przymykają oczy na nadużycia, by również zarobić. Sytuacja podobna do tej, jak w przypadku handlu organami.
"Źródła miłości" poddają pod rozwagę cały proceder macierzyństwa zastępczego, jego nieuregulowanych prawnie ścieżek służących - przy całym wsparciu dla przyszłych rodziców - nadużyciom ze strony osób zaangażowanych w te sytuacje. Osoby emocjonalnie zaangażowane w takie działania muszą być chronione prawnie szeregiem rozmaitych przepisów, by w trudnych sytuacjach udało się rozstrzygnąć kwestie sporne nie nadużywając ani roli surogatek, ani potencjalnych rodzin. Tylko zastanawiam sie czy jesteśmy w stanie ogarnąć prawnie takie sytuacje, do tego stopnia, by nigdy(!) żadna ze stron nie była poszkodowana? Bo jak rozwiązać przypadki, gdy surogatka czuje tak silną więź z noszonym przez siebie dzieckiem, że nie jest w stanie go oddać? Oczywiście zawsze będzie łatwiej wmówić starającym się rodzicom, że nie są tak związani z noworodkiem, jak osoba nosząca je pod sercem. Tyle tylko czy oni nie cierpią po miesiącach oczekiwań?
Podsumowując wątki: występują sytuacje jak najbardziej autentyczne i dziś rozgrywające się w świecie, jednak sam motyw poszukiwania winnego, że jedno z dzieci urodziło się chore na HIV to już czysta fikcja literacka. Akcja rozgrywająca się równolegle w Indiach i Anglii, zazębiające się wydarzenia oraz historia Kate i Bena starających się o dziecko. Przy czym Kate nie jest w stanie donosić ciąży, bohaterowie przezywają dramaty z powodu kolejnych poronień. I to również tę parę brak potomstwa sprowadza do Delhi. Przy czym cała akcja dąży głównie do wyjaśnienia sprawy Amelii. Autorka wikła tu różne postaci, posiłkuje się retrospekcjami by odkrywać kolejne karty zdarzeń. Jednocześnie skłania do refleksji na trudne zagadnienia: stanie się rodzicami biologicznymi za wszelką cenę czy obdarzenie miłością dzieci porzucanych. Przy takim materiale poglądowym rozczarowuje kiczowaty koniec. Dlaczego tak? Bo to jednak fikcja literacka, a nie literatura faktu?
Być może większym przeżyciem ta książka będzie dla osób, które do tej pory nie wiedziały nic na temat in-vitro i możliwych konsekwencji wprowadzania teorii w czyn. Jednak ja pamiętam przypadek sprzed chyba kilkunastu lat, gdzie trzy szwedzkie rodziny dowiedziały się, ze ich dzieci pochodzą z tego samego materiału genetycznego (jajeczka jednej z matek posłużyły do zaszczepienia komórek trzem kobietom). Nie kontrolujemy tego co dzieje się z naszymi komórkami poza naszym ustrojem. I wątpię czy samo prawo będzie w 100% skuteczne, bo jesli człowiek jest skłonny do nadużyć to nic go nie zatrzyma. A to jest przerażające.