Mab Prowd nie jest zwykłą dziewczyną, którą można spotkać na ulicy. Prowadzi samochód na bosaka, nie chodzi do szkoły i… praktykuje magię. Co więcej – jest w tym naprawdę świetna. Praktykowanie jej jest dla Mab jak oddychanie, magia od zawsze była obecna w jej życiu, otaczała ją i chroniła. Jednak każdy popełnia błędy… nawet najzdolniejsza czarownica. Chwila nieuwagi i zaklęcie przeistacza się w klątwę, która dosięga chłopaka z miasteczka – Willa Sangera. Will jest racjonalistą, nie wierzy w istnienie magii, stąpa mocno po ziemi. Jednak, gdy zaczynają się z nim dziać rzeczy, których chłopak nie rozumie, postanawia zaufać Mab. Will i Mab stają się sobie coraz bliżsi, ale okazuje się, że klątwa jest dużo poważniejszym problemem, niż można by przypuszczać.
„Strażniczka krwi” to drugi tom bestsellerowej serii autorstwa Tessy Gratton. Pamiętam, że długo czekałam na pojawienie się w naszym kraju pierwszej części – „Magii krwi”. Tam poznaliśmy Sillę i Nicka, którzy dopiero rozpoczynali swoją historię z magią. Teraz mamy do czynienia z Mab, dziewczyną, która robi to od zawsze. Wniosek z tego prosty – „Strażniczka krwi” jest zupełnie inną historią, chociaż pojawiają się w niej postacie z pierwszego tomu, schodzą jednak na dalszy plan. Historia Mab i Willa nie urzekła mnie tak, jakbym chciała. Właściwie wątek miłosny nie jest tutaj rzeczą najważniejszą, stanowi raczej wynikające z całej sytuacji uzupełnienie. Natomiast retrospekcje z przeszłości, które pojawiają się co jakiś czas znacznie pobudziły moją ciekawość i to głównie z ich powodu czytałam tę powieść dalej. Chciałam dowiedzieć się prawdy oraz odkryć powiązanie przeszłości z życiem Mab.
Jeśli chodzi o fabułę, to praktycznie przez cały czas mi jej brakowało. Nie chodzi nawet o jej rozbudowanie na wątki poboczne, bowiem wystarczyłoby dobrze skupić się na jednym i dodać drobne dopełnienia, ale tutaj po prostu zabrakło mi motywu, który kierowałby całą akcją. Dopiero na sam koniec wychodzi na jaw, o co w tej historii tak naprawdę chodzi. Wiele osób może się zniechęcić, jeżeli przez ponad ¾ książki mamy do czynienia z lekkimi wydarzeniami, które nie mają na celu nic konkretnego. W bohaterach zabrakło mi głębi - Mab miała potencjał na bycie naprawdę dobrą postacią, gdyby dodać jej charakteru. Niestety, widziałam ją jak przez mgłę, podobnie jak Willa. Aż dziwne, bowiem to oni są narratorami całej powieści i poznajemy dwa różne punkty widzenia.
Zaletą tej książki jest fakt, że autorka w miarę dokładnie potraktowała przedstawienie magii, podobnie jak w pierwszym tomie. Nie ma tutaj żałosnego machania różdżką i zaklęć w stylu „Czary mary, Abrakadabra!”. Na uwagę zasługuje też styl pani Gratton, który może do najlepszych nie należy, ale z pewnością nie łapie się też do najgorszych, pozbawionych smaku i głębi. Jak już wspomniałam wcześniej – do gustu bardziej przypadły mi retrospekcje niż sama opowieść Mab i Willa, ale cieszy mnie fakt, że punkt kulminacyjny był rozbudowany, a nie zawarty jedynie w dwóch stronach. Powiązanie przeszłości z życiem Mab oraz klątwą Willa było logiczne i przyznaję – dosyć ciekawe. Końcówka tej książki jest najlepsza, bowiem wcześniej nieco się nudziłam, chwilami przysypiałam.
„Strażniczka krwi” utrzymuje poziom swojej poprzedniczki, mimo że fabuła trochę leży. Pod koniec autorka się zreflektowała, co mnie podniosło na duchu. Powieść ta ma swoje wady i zalety, ale nadal mam trochę rozbieżne zdanie na temat całości. Ta historia miała w sobie potencjał i mógł wyjść z tego kawał dobrej lektury, ale czegoś tu zabrakło – jak dla mnie wyrazu. Wszystko było zbyt mgliste i niewyraźne w mojej głowie. Jednak skoro zyskała ona miano bestsellera, to widocznie jest w niej coś, co ludziom przypada do gustu – może ja po prostu nie potrafię tego dostrzec. Właśnie z tego powodu każdy powinien sam się przekonać, jak odbierze twórczość Tessy Gratton, o ile tylko ma na to ochotę.