Autorzy książki przedstawiają ekonomiczne skutki rewolucji technologicznej związanej z upowszechnieniem komputerów i internetu w ostatnich dziesięcioleciach. Twierdzą, że komputer osobisty i internet należą do wąskiego grona rewolucyjnych innowacji technologicznych „które są na tyle potężne, że zakłócają i przyśpieszają normalny rytm rozwoju ekonomicznego.” Przykładami takich innowacji z przeszłości są: maszyna parowa, elektryczność oraz silnik spalinowy. Zaś ekonomiczne skutki upowszechnienia PC i internetu są następujące: stagnacja na rynku pracy towarzysząca wzrostowi ekonomicznemu, rosnące rozwarstwienie dochodów oraz zwiększające się zyski z kapitału rosnące szybciej niż zyski z pracy.
Dzieje się tak dlatego, że internet i komputery przyniosły niebywały rozwój technologii za którym człowiek przestaje nadążać. Poza tym komputery i roboty obok wykonywania czynności zautomatyzowanych, zaczynają wchodzić na dziedziny zarezerwowane dla ludzi: prowadzenie samochodu, wykonywanie dobrych i dokładnych tłumaczeń, analizowanie dokumentów prawniczych (jeden komputer wykonuje pracę 500 prawników) i inne. Czy są zatem jeszcze zawody niezagrożone komputeryzacją? pytają autorzy. I piszą: „Humanoidalne roboty wciąż zdają się prymitywne, ich możliwości motoryczne są słabe, nie potrafią wejść po schodach bez przewracania się. Groźba, że w najbliższym czasie ogrodnicy i kelnerzy zostaną zastąpieni przez maszyny, zdaje się więc odległa.” Niewielkie to pocieszenie...
Brynjolfsson i McAfee przytaczają pewne szokujące porównanie: „na początku rewolucji przemysłowej był rodzaj pracownika, którego zajęcia i środki utrzymania w wielkim stopniu znikły na początku XX wieku. Tym pracownikiem był koń. Liczba koni pracujących w Anglii osiągnęła największą wielkość wiele czasu po rewolucji przemysłowej, w 1901 roku. Pracowało ich wtedy 3,25 miliona.(...) Pod koniec XIX wieku pojawił się jednak silnik spalinowy, który błyskawicznie zastąpił tych pracowników, tak że w 1924 roku liczba koni nie dochodziła do dwóch milionów.” A jak jest teraz, każdy widzi. Czy nas ludzi czeka to samo... Brr...
Innym efektem obecnej rewolucji technologicznej jest rosnące rozwarstwienie dochodów: mamy stagnację płac słabo wykształconych i wzrost płac dobrze wykształconych. Wynagradzani są ci którzy obsługują i rozwijają nowe technologie czy wdrażają biznesy oparte na internecie. Zaś słabo wykształceni nie zarabiają więcej (czasami mniej), albo są wręcz wypychani z rynku pracy przez komputery i roboty. Sytuacja ta będzie się pogłębiać, piszą autorzy bo technologia przyśpiesza: moce obliczeniowe komputerów podwajają się co 18 miesięcy, poza tym wciąż trwają prace nad nowymi ich zastosowaniami.
W ostatniej części książeczki autorzy dają zalecenia co robić aby walczyć z niekorzystnymi trendami na rynku pracy. I proponują 19 punktów programu na który składa się: zwiększenie jakości i długości edukacji, propagowanie i ułatwianie przedsiębiorczości, popieranie inwestycji w infrastrukturę transportową oraz komunikacyjną, zachowanie elastyczności rynku pracy. No cóż, brzmi to jak program dla nowego rządu... W sumie nie mam pewności czy nawet owe zalecenia pozwolą przezwyciężyć negatywne tendencje na rynku pracy...
Książka została wydana ładnych kilka lat temu, ale niewiele się zestarzała. Mimo że traktuje o gospodarce amerykańskiej, bardziej technologicznie zaawansowanej od naszej, to opisywane w niej zjawiska pojawią się i u nas. Może być zatem ostrzeżeniem i zaleceniem dla polskich decydentów i polityków, ale jak wiadomo nasi politycy mają zupełnie inne zmartwienia...