Czytając tę książkę Jarosława Urbańskiego pod tytułem „Strajk. Historia buntów pracowniczych” mam mieszane uczucia. Choć byłem do niej nastawiony nieco sceptycznie, to jednak mnie zaskoczyła – pozytywnie i negatywnie. Pozytywnie dlatego, że dowiedziałem się wielu ciekawych informacji. Negatywnie – bo wszystko pisane jest z perspektywy poznańskiego zakładu założonego przez Hipolita Cegielskiego, o czym w tytule nie było mowy. Dlatego też liczyłem, że sprawa będzie ujęta bardziej ogólnie. A okazało się, że coś tam wprawdzie jest, niektóre rzeczy są nawet fajnie opisane, ale w gruncie rzeczy chodzi tylko o zakłady Cegielskiego. W tekście znalazłem kilka lapsusów merytorycznych. Przykład – strona 42: „W szybkiej letniej kampanii w 1866 roku Prusy pokonały Austrię, odbierając Hohenzollernom przywództwo w krajach niemieckojęzycznych”. O ile mnie pamięć nie myli, to właśnie Hohenzollernowie tę władzę w państwach niemieckich przejęli, a utracili ją Habsburgowie. Nie wiem dlaczego nikt tego nie wychwycił.
Ogólnie rzecz biorąc, książka bardzo mi się podobała. Zwłaszcza napomknięcie o dwuznacznej roli rodu Cegielskich, bardziej przedsiębiorców i polityków niż ludzi honoru, za jakich się ich obecnie postrzega. A z lekcji w liceum, mój Profesor, rodem z Poznania, kreślił świetlaną przeszłość, i zakładu, i familii Cegielskich. Jak się okazuje, to kolejna legenda wymagająca wyprostowania. I dziękuję Autorowi książki za uświadomienie, że tak naprawdę nie ma żadnych autorytetów oraz tego, że ludzie sami piszą legendy, aby uświetnić własną jednostkową lub regionalną przeszłość… Dzięki tej lekturze uświadomiłem sobie również, że nadal uczy się nas „legend” z czasów PRL-u. Język czasów słusznie minionych wprawdzie nieco się zmienił, ale myślenie o historii Polski, nie. A to nie wróży niczego dobrego. Muszę przyznać rację swojemu koledze, który ostatnio napisał mi – „John Snow, you know nothing”. Im więcej czytam, tym mniej wiem, tym więcej legend staje się zwykłym kłamstwem na potrzeby ideologiczne. Inaczej – czuję się coraz bardziej odarty ze złudzeń, bo tak naprawdę trzeba byłoby napisać historię Polski od początku, bez tego lewicowego zapatrywania narosłego po II wojnie światowej. I piszę to z perspektywy faktu, że sam mam lewicowe zapatrywania.
Czytając tę książkę miałem wrażenie jakbym cofnął się do czasów heroicznych, gdy nic nie znaczący robotnicy zaczęli marzyć o zyskaniu własnych praw. Walczyli bez pewności czy cokolwiek uda się im uzyskać. Biedni, niewykształceni, tak naprawdę stawali sami naprzeciw wielu Goliatów. Nie bronił ich ani Kościół, ani ustawodawstwo, a rodzące się partie polityczne nastawione były na ugody kosztem praw robotników. To dość fascynujący obraz, zwłaszcza, że obecnie pracownicy korporacji, firm, koncernów nie są skorzy do walczenia o swoje. Dlaczego? Być może dla świętego spokoju, a może z nieświadomości własnej siły. Tak czy inaczej, w ciężkich czasach, gdy robotnicy z przełomu XIX i XX stulecia musieli pracować po 14 godzin dziennie za głodowe pensje, strajk wiązał się z kwestią być albo nie być. Bardzo często zdarzało się, że za udział w strajku „leciała” cała strajkująca załoga. Tak więc wyraz sprzeciwu wobec wyzysku był czymś niezwykle bohaterskim. A warunki pracy nie były normowane prawnie. Pruskie prawo chroniło przedsiębiorców, pozwalało represjonować strajkujących, do czego różne siły policyjne i wojskowe przykładały ręce. Zdarzały się nawet ofiary śmiertelne, ciężkie okaleczenia i to na zdecydowanie większą skalę niż strajki za czasów PRL-u.
W pozycji tej znajdziecie mnóstwo naprawdę świetnych informacji. Wbrew temu, co można sądzić, książkę czyta się łatwo, niemal jednym tchem. Brak ciężkiego naukowego języka. Znaleźć w niej można pełno wypowiedzi ludzi z epoki, co dodatkowo „okrasza” smakowitość czytania. Oczywiście, są w niej drobne mankamenty, ale myślę, że całość świetnie i tak się obroni.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.