Charles Reginald Jackson (06.04.1903 – 21.09.1968) był jednym z pierwszych amerykańskich pisarzy, który przyznawał się publicznie do swojego uzależnienia od alkoholu (alkoholizmu) i barbituranów. Pod koniec lat pięćdziesiątych, występował nawet jako spiker na spotkaniach Anonimowych Alkoholików. Jego debiutancki tekst, to „Niedziela Palmowa” opublikowana w 1939 roku w „Partisan Review”, ale sławę i powodzenie przyniósł mu dopiero, wydany w 1944 roku, „Stracony weekend”. Inne dzieła Jacksona to The Fall of Valor (1946), The Outer Edges (1948), The Sunnier Side: Twelve Arcadian Tales (1950), Earthly Creatures (1953), A Second-Hand Life (1967), ale żadne z nich nie zyskało znaczącego, a właściwie żadnego uznania – zarówno czytelników, jak i krytyki.
Jackson zmarł śmiercią samobójczą (przedawkowanie środków nasennych) w swoim pokoju w hotelu „Chelsea” w Nowym Jorku. Swoją drogą sam hotel wydaje się znacznie ciekawszy, niż cała dalsza twórczość Charlesa Jacksona po „Straconym weekendzie”, bo ten był i jest genialny. Działający po dziś dzień hotel był, krócej bądź dłużej, domem dla takich sław, jak: Charles Bukowski, Leonard Cohen, Mark Twain, Arthur C. Clarke, William S. Burroughs, Arthur Miller, Jack Kerouac, Jean-Paul Sartre , Thomas Wolfe i wielu, wielu innych. Ograniczenie to nie dotyczy rezydentów mieszkających tam od wielu lat, ale w chwili obecnej, żadni nowi goście nie są już przyjmowani do hotelu „Chelsea” na pobyt dłuższy, niż dwudziestoczterodniowy. A szkoda…
Na podstawie „Straconego weekendu” Billy Wilder nakręcił nagrodzony Oskarami film o tym samym tytule; Dona Birnama, bohatera powieści, gra w nim Ray Milland. Filmu nie widziałem i przyznam, że trudno mi jest wyobrazić sobie jego fabułę – w „Straconym weekendzie” najwięcej jednak dzieje się w głowie głównego bohatera.
Don Birnam, alkoholik, mieszka w domu swojego młodszego brata Wicka. Wick bardzo go kocha, a więc opiekuje się nim, utrzymuje go, płaci jego długi, rozwiązuje problemy, których Don wielu przysparza pod wpływem alkoholu, a więc robi dokładnie wszystko, by zapewnić bratu komfort dalszego picia.
Akcja powieści dzieje się w czasie jednego długiego weekendu. Don podstępem unika wyjazdu z Wickiem i Helen, zostaje w ich domu sam, kradnie wypłatę sprzątaczki i zaczyna pić. Wychodzi, wraca, w nieprawdopodobny sposób zdobywa kolejne pieniądze, próbuje kradzieży, z pękniętą czaszką trafia na oddział dla alkoholików, wędruje przez miasto z maszyną do pisania, którą próbuje zastawić w lombardzie, spotyka różnych ludzi i bez przerwy pije, ale w sumie wszystko to jest zaledwie tłem, bo najważniejsze jest to, co dzieje się w jego głowie, w wyobraźni, w myślach, a dzieje się naprawdę dużo.
Śmiem twierdzić, że cała wartość „Straconego weekendu” to znakomicie oddane tak zwane „pijane myślenie” alkoholika, czyli cała ta nieprawdopodobna mieszanina snów o potędze i własnych możliwościach, z depresją i świadomością niskiej wartości, poczucie mocy i kompletnej przegranej, nierealistyczne marzenia i plany, fantazje, w które wydaje się sam wierzyć, przynajmniej przez chwilę…
W powieści Charlesa Jacksona (USA, lata czterdzieste ubiegłego wieku) ilość wypitego alkoholu mierzy się w drinkach, a nie, jak w Polsce, w półlitrówkach, inne są pieniądze – drink w barze kosztuje pięć centów – ale to nie zmienia faktu, że jest to nadal powieść jak najbardziej współczesna i – pomijając rekwizyty – mogłaby się dziać dzisiaj… pewnie dzieje się każdego dnia. Świadczą o tym pewne elementy tej historii, charakterystyczne elementy, które nadal, także i dzisiaj, znaleźć można w opowieściach („piciorysach”) alkoholików polskich, rosyjskich, niemieckich, duńskich… Oto kilka z nich.
„Poczuł się znacznie lepiej, kiedy postawiono przed nim drinka. Nie wypił go natychmiast. Teraz, kiedy już go miał, nie musiał” [1].
„Pragnienie – to była błędna nazwa. Mógłby szczerze powiedzieć, że nigdy nie czuł pragnienia do napoju alkoholowego czy przemożną chęć na drinka jako takiego, nie, nawet mając kaca. Nie dlatego pił, że czuł pragnienie, i nie dlatego, że lubił ten smak (właściwie whisky była okropna dla podniebienia; połykał ja od razu, by pozbyć się jej z ust tak szybko jak to było możliwe); pił nie dla smaku, a dla efektu” '2].
„Zdawało mu się, iż był jednym z kilku milionów ludzi jego pokolenia, którzy dorośli gdzieś w okolicach trzydziestki i dokonali strasznego odkrycia – ich życie nie zamierzało potoczyć się w taki sposób, w jaki oczekiwali. Dlaczego to odkrycie powaliło akurat jego, a nie innych, a w każdym bądź razie nielicznych… tego nie potrafił pojąć. Życie nie zaoferowało mu żadnej z tych nagród, których spodziewał się w młodym wieku (choćby z czystej ciekawości oczekiwał zapewne tych atrakcji więcej niż inni). Dorosłość nie spełniła żadnych z przyrzeczeń, w które kazano wierzyć. Przyszłość ciągle przypominała iluzję; nieistniejący czas albo stale cofaną obietnicę, zaledwie sugerowanie spełnienia, bez tej ukrytej nagrody. Wszystko to, co nigdy się jeszcze nie wydarzyło, ostatecznie nigdy się pewnie nie wydarzy” [3].
„Nigdy nie mógł przywyknąć do faktu, że dorósł, wiekowo przynajmniej, i że żył w świecie dorosłych. Kiedy fryzjer powiedział: »Brzytwą będzie dobrze, proszę pana?«, musiał się przez chwilę zastanowić. Co odpowiadają mężczyźni zapytani o brzytwę?” [4].
Być może – jeśli coś takiego jest w ogóle możliwe – jest to jedna z niewielu książek, dzięki którym można, choćby częściowo, poznać sposób myślenia alkoholika.
---
1 Charles Jackson, „Stracony weekend”, tłum. Beata Świerczewska, wyd. Jirafa Roja, Warszawa 2007, s. 20.
2 Tamże, s. 53.
3 Tamże, s. 58.
4 Tamże, s. 64.