WIELE HAŁASU O NIC
Wartko jak górski potok płynie strumień słów użytych przez Virginię Woolf dla opisania jednego dnia z życia Klarysy Dalloway. Napisana w charakterystycznym dla modernizmu duchu, stosująca strumień świadomości jako główny zabieg narracyjny, powieść Virginii Woolf weszła do klasyki literatury, jak i w postaci filmu "Godziny" przeniesiona została na szklany ekran. Wychwalana przez czytelników i znawców literatury, przełamująca konwenanse, podejmująca trudne tematy powinna stać się literacką ucztą. A jednak mimo jej nowatorstwa i lekkości pióra autorki, nie zrobiła na mnie spodziewanego piorunującego wrażenia.
W gruncie rzeczy mam wrażenie, że zachwyty nad tą pozycją to wiele hałasu o nic, a w zasadzie cały szum książka zawdzięcza ekscentrycznej egzystencji swojej autorki, posiadającej lesbijskie skłonności, która swe życie zakończyła samobójczą śmiercią. Przez pryzmat tych sensacji pewni ludzie starają się interpretować tekst "Pani Dalloway", dopisując drugie dno przedstawianym wydarzeniom. Moim zdaniem, chwilami bardzo mocno na wyrost!
Pani Dalloway to nic innego jak opis dnia z życia pewnej damy z wyższych sfer, która najlepsze lata życia ma już za sobą. Nie stroni od typowych dla swojej klasy rozrywek, jak proszone lunche czy przyjęcia, jednak nieobce są jej wyższe i wznioślejsze myśli. One właśnie dopadają ją nieraz znienacka, poruszone widokiem jakiejś osoby czy sytuacji i sprawiają, że Klarysa Dalloway zastanawia się nad swoim było, jest i będzie. Rozpamiętuje młodzieńczą miłość do Piotra Walsha, analizuje postępowanie swojego męża, córki, znajomych, a jej czas odmierzają skrupulatnie uderzenia poczciwego Big Bena.
Autorka zgrabnie przeskakuje z postaci na postać, wraz z nią zaglądamy w myśli Klarysy, Piotra oraz drugoplanowych bohaterów - Septimusa Warren Smitha i jego żony, których losy z osobą Klarysy splotą się zaskakująco w samym finale powieści. Postać Septimusa nader tragiczna jest też najbardziej wg mnie wyrazista. Uczucia bohatera, przepełniający go smutek, mający związek z przeżyciami na froncie, ukazują dobitnie tragizm pokolenia młodych mężczyzn zmuszonych do pójścia na wojnę, która okazała się tak totalna i niepodobna do wcześniejszych w historii, że spowodowała u tych, którzy przeżyli nieodwracalne szkody w psychice.
Odzierając "Panią Dalloway" z przypisywanej jej wymowy manifestu feministycznego, ignorując przypuszczenia o homoseksualne skłonności Septimusa czy samej Klarysy, otrzymujemy powieść ukazującą portret społeczeństwa lat 20-tych, znaną np. z kart "Wielkiego Gatsby'ego". Powieść solidną, ale zaledwie dobrą. Na pewno jak na czasy, w których powstała, dodatkowo z kobiecym autorstwem, nowatorską. Warto się z nią zapoznać, by samemu przekonać się, o co ten cały zgiełk. Niektóre myśli bohaterów też godne są zapamiętania, jednak ta książka nie ma szans, by stać się moją ulubioną. Nie sądzę, by zmienił to upływający czas i podjęcie kolejnych prób lektury tej powieści uważałabym niestety za stracone godziny.