Yeine Darr po śmierci swojej matki zostaje wezwana do stolicy Stu Tysięcy Królestw, miasta Sky. Rozkaz przyprowadzenia dziewczyny wydał jej dziadek, Dekarta, którego ta z kolei nigdy nie widziała. Matka Yeine wyszła za mąż za barbarzyńcę z północy, a jej ojciec wyrzekł się jej i przestał utrzymywać z nią kontakty. Dekarta jest władcą państwa, ale z uwagi na podeszły wiek pragnie wybrać swojego następcę. O koronę wraz z dwojgiem innych kandydatów będzie walczyła Yeine, niekoniecznie z własnej woli. Dziewczyna nie ma pojęcia dlaczego dziadek okazał jej tak wątpliwą przyjemność, ale nie zamierza odpuszczać, dopóki nie rozwikła tej zagadki. W pałacu, gdzie od tej pory zamieszka, każdego powinna traktować jak wroga, bo mało kto żywi dla niej przyjazne uczucia. Szczególnie niebezpieczni są Enefadeh, czyli zniewoleni przez Arameri i posłuszni im, bogowie. Czy Yeine podda się w nierównej walce, czy może jednak zawalczy o tron? Jakie sekrety kryje w sobie Sky i jego mieszkańcy?
„Sto tysięcy królestw” to pierwsza część Trylogii Dziedzictwa autorstwa N. K. Jemisin, a zarazem jej debiutancka powieść, która zyskała wiele nominacji do prestiżowych nagród. Ile prawdy jest w hymnach pochwalnych na jej temat? Nie jestem fanką gatunku fantasy i rzadko sięgam po tego typu pozycje, jednak ta zaciekawiła mnie, a i nie bez znaczenia był fakt, że została wydana przez jedno z moich ulubionych wydawnictw. Poza tym nie zaszkodzi czasem oderwać się od swoich przyzwyczajeń i ulubionych gatunków. Tak więc trafiłam do świata powieści fantasty, ale zupełnie innego niż się spodziewałam i przyznaję, że ten świat bardzo mi się spodobał. W miejscu, gdzie pokonani bogowie służą ludziom jako broń, a jedynym, którego można wyznawać jest Itempas, pojawia się wiele ciekawych legend, podań i zwyczajów.
Właśnie dzięki pomysłowości i oryginalności autorki, książkę czyta się tak dobrze. Nie wzoruje się ona na często powielanych schematach bohaterów i różnych istot, lecz tworzy własne postaci i prawa kierujące światem. W Stu Tysiącach Królestw można wyróżnić wiele plemion, a zwyczaje i tradycje niektórych z nich zostały nam przybliżone. Podobnie jest z opowieściami o powstaniu wszechświata, Ziemi, rodzaju ludzkiego. Jemisin zaprezentowała również ciekawe pomysły dotyczące Wojny Bogów, jej skutków oraz innych zdarzeń niemających odzwierciedlenia w realnym świecie. Dzięki tak dużej dawce nowych dla czytelnika rzeczy, książkę czyta się bardzo szybko, gdy już się ją zacznie strona za stroną lecą w zatrważającym tempie. Mimo to lektura zajęła mi naprawdę dużo czasu, gdyż byłam zajęta, a nie czułam czegoś w stylu „umrę, jeśli zaraz się nie dowiem, co będzie dalej”. I tak oto zostawiałam książkę z lekkimi wyrzutami sumienia na dzień następny.
Przyjemne czytania jest także zasługą lekkiego i przemawiającego do czytelnika języka. Nawet opisy przedstawiają obiekty tak nietuzinkowe, że nie nużą i nie odróżniają się tak bardzo od akcji, której jest wiele. Jednak sporą część zajmują także odczucia bohaterów, co mnie bardzo przypadło do gustu, mogłam się z nimi bardziej utożsamić. Fabuła powieści jest ciekawa i frapująca, właściwie aż do samego końca nie wiemy co się wydarzy, choć z drugiej strony zakończenie nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia, do całości podeszłam z umiarkowanym entuzjazmem, ale też się nie nudziłam. Zaletą jest plejada postaci, tak boskich jak i ludzkich. Podsumowując, „Sto Tysięcy Królestw” nie zrobiło na mnie piorunującego wrażenia, ale jednak bardzo mi się spodobało. Na pewno nie nudziłam się podczas lektury, a przewidzieć następnych stron w tej książce nie sposób. Polecam przede wszystkim wielbicielom gatunku, choć nawet ja, a do fanek fantasy nie należę, spędziłam z tą powieścią przyjemnie czas i Wam również tego życzę.