Poniżani. Zapomniani. Wcześniej byli potęgą całego świata. Tworzyli i niszczyli. Dzisiaj tylko służą tym, którzy wcześniej ich czcili. Są niewolnikami czasu i własnych słabości. Oprócz nich jest jeszcze Ona. Dziewczyna, nie mająca pojęcia o swoim wielkim zadaniu. Roli do odegrania, którą wyznaczyli jej inni. Nadszedł czas sprawiedliwości. Czy będzie łaskawy dla mieszkańców Stu tysięcy królestw?
Nora K. Jemisin z wykształcenia jest psychologiem. Często udziela się na blogach politycznych, feministycznych czy antyrasistowskich. „Sto Tysięcy Królestw” jest jej debiutancką powieścią, która szturmem podbiła listy bestsellerów oraz została nominowana do wielu prestiżowych nagród. Jest to również pierwszy tom „Trylogii dziedzictwa”.
"Trzeciego dnia niebo wypogodziło się. Pojawił się Itempas, który zaprowadził nowy porządek na świecie."
Yeine Darr to młoda kobieta, która niedawno pochowała własną matkę i musi zadbać o swoje plemię. Niestety nie będzie jej to dane. Zostaje bowiem wezwana na dwór Skye. Jest to królewskie miasto, którym zarządza jej dziadek. Mężczyzna dawno temu wyrzekł się swojej córki, gdy ta w sekrecie przed nim, postanowiła związać się z ojcem Yeine. Dziewczyna, przybywając na miejsce, zszokowana odkrywa, że została ogłoszona pretendentką do tronu. Teraz będzie musiała zmierzyć się z wieloma intrygami, które nie raz będą szły w parze ze zdradą czy namiętnościami. Nic co dzieje się pośród ludu Armenich, nie jest zaskoczeniem…
Po „Sto tysięcy królestw” nie sięgałam uprzedzona, a raczej zaciekawiona. Do czasu aż sama zdążyłam przeczytać książkę, w internecie pojawiło się wiele recenzji, dzięki którym mogłam się dowiedzieć, że problem stanowi złożona fabuła, dosyć trudna do zrozumienia. Wcześniej zapoznawałam się z wieloma „ciężkimi przypadkami”, których przykładem może być chociażby „Stan wstrzymania” . Na szczęście książka pani Jemisin, w tym względzie, nie dorównywała do pięt powieści pana Charlesa Strossa. Jednak trudno jest nie przyznać racji, że trzeba bardzo się wysilić, aby zagłębić się w świat debiutującej pisarki.
"Poruszałam się pomiędzy swoimi poprzednimi towarzyszami, niewidzialna, lecz widząca wszystko."
Dynamika akcji jest naprawdę różnorodna. Miejscami nudziłam się na śmierć, innym razem „Sto tysięcy królestw” wciągało mnie do tego stopnia, że nie zauważyłam jak szybko zwiększa się liczba przeczytanych stronic. Autorka zastosowała także bardzo dziwny zabieg wtrąceń. Długo mi zajęło zorientowanie się, że wydarzenia są w pewnym stopniu opowiadane przez główną bohaterkę, która od czasu do czasu przerywa, wtrąca opis sytuacji, mającej miejsce dwa dni wcześniej, ale zamiast kontynuować przerwany wątek, bardzo często zaczyna przedstawiać coś innego. Szczerze muszę przyznać, że bywały momenty, gdy doprowadzało mnie to do szewskiej pasji.
Na szczęście rekompensował mi to język, jakim posługiwała się autorka. Jak wspomniałam wcześniej, wydarzenia poznajemy dzięki prowadzeniu Yeine, tak więc narracja jest pierwszoosobowa. Podobał mi się sposób opisu miejsc – był bardzo malowniczy i obrazowy. Główna bohaterka nie miała szansy wcześniej przebywać w Skye, zatem spojrzenie dziewczyny na to miejsce jest świeże i prawdziwe, a zarazem na wszystko pada cień subiektywnej oceny Yeine.
Zwiększenie napięcia, poprzez opóźnienie lub zatrzymanie akcji utworu, można by było z powodzeniem nazwać retardacją, jednak ja waham się co do tej kwestii. Moja frustracja bowiem, nie była wywołana obszernymi opisami, których z kolei nie było tak wiele, a wtrącaniem dialogów, prowadzonych z nieznanym czytelnikom bohaterem, anegdot, czy krótkich przypowiastek lub wydarzeń, mających miejsce w przeszłości. Wywoływało to moje rozgoryczenie, ale także jednocześnie wzbudzało zaciekawienie i zwiększało apetyt na dalsze losy bohaterów.
"Nie jestem już taka jak dawniej. Oni mi to zrobili. Złamali mnie i wydarli mi serce z piersi. Nie wiem kim już jestem. Muszę to sobie na nowo przypomnieć."
Postacie stworzone przez panią Norę, są naprawdę dwojakie. Posiadają bardzo urozmaicone charaktery, dzięki czemu nigdy nie mogłam odgadnąć ich następnego kroku. Głównymi bohaterami są bogowie i Yeine, jednakże naprawdę bardzo trudno byłoby mi rzec, że postaci drugoplanowe nie mają tutaj żadnego zadania do odegrania. Ich kreacja została wykonana niewyobrażalnie dobrze, nie wspominając już o tym, że „Sto tysięcy królestw” to tylko, a może „aż”, debiut autorki. Niepowtarzalność bohaterów polega na tym, że do samego końca powieści, nie można odgadnąć, czy są oni postaciami pozytywnymi czy raczej negatywnymi. Dziwne? Tak! Jednak dla mnie, w bardzo korzystnym tonie.
"Pana Ciemności nie da się kontrolować, dziecko. Można go jedynie spuścić ze smyczy."
Wątek z bogami skojarzył mi się z greckim mitem stworzenia świata oraz pierwszymi władcami góry zwanej Olimp. Wydaje mi się jednak, że pisarka nie wykorzystała całego potencjału tej historii. Rangę samych stworzycieli świata zmniejszyła do roli niewolników, którzy muszą odpokutować swoje poprzednie czyny. Sądzę także, że inaczej cała powieść została by odebrana przez czytelnika, gdyby pani Nora zmieniła tryb narracji z pamiętnikarskiej na trzecioosobową. Tak, jestem świadoma faktu, że większość wydarzeń dotyczy głównej bohaterki i intryg, które wokół niej się rozgrywają, jednak w tym całym galimatiasie wspomnień i odczuć Yeine, trudno było skupić się na wątku przewodzącym i istotnych informacjach.
„Sto tysięcy królestw” to na pewno powieść nietuzinkowa, zasługująca na uwagę czytelnika, jednak do arcydzieła troszkę jej brakuje. Zaskoczyło mnie zakończenie książki, dlatego też czekam na kontynuację, aby dowiedzieć się, jak autorka zamierza kontynuować rozpoczęte wątki. Błędnie także obstawiłam główny cel, do którego dążyli bohaterowie. Sądziłam, że opisy ich zwycięstw, jeśli chodzi o plan zemsty na swoich oprawcach, zostaną rozciągnięte na dwa kolejne tomy. Myliłam się. Teraz tylko pozostało zaciekawienie: Co to w takim razie będzie? Książkę czyta się dosyć mozolnie, jednakże z drugiej strony jest ona także bardzo przyjemną lekturą. Mam nadzieję, że część druga zostanie troszkę bardziej dopracowana, a sposób przedstawiania wrażeń przestanie być aż tak chaotyczny.
Swoją drogą, książka nie wzbudzała we mnie morderczych instynktów, które błagałyby, aby ukarać powieść bardziej, niż tylko rzucić nią w kąt. Może dwa razy przewróciłam oczami i westchnęłam ze znużeniem, a uwierzcie, że porównując to do takiej książki jak „Zasłona kłamstw”(recenzja niedługo), to naprawdę niezły wynik! „Stoma tysiącami królestw” troszkę się pozachwycałam – fakt, kiedy indziej skrytykowałam – też prawda, jednak, podsumowując, nie nastawiajcie się na zbyt wiele. Jest to dobry debiut, trylogia rozpoczęta zadowalająco, inaczej mówiąc, ma potencjał, jednak biorąc ją do ręki, oczekujcie lektury relaksacyjnej, że tak to nazwę, a nie literackiego objawienia ;)