Jestem wielkim fanem steampunku. Zakochałem się w tym gatunku literackim wraz z lekturą "Maszyny różnicowej" Williama Gibsona i Bruce'a Stearlinga - ojców cyberpunku, a potem także protoplastów steampunku właśnie.
Steampunk jago gatunek literacki sam w sobie jest bogaty. Odnoga fantastyki, odwołująca się do idei światów alternatywnych, gdzie rozkwit technologii mechanicznych i automatyzmu w czasach wiktoriańskich doprowadził do rozkwitu cywilizacji informacji. Świata pełnego parowych i mechanicznych stworów - komputerów, robotów, żelaznych kolei - prezentowany w otoczeniu XIX wiecznej mody i architektury. Klimatem umiejscowionych przeważnie w wiktoriańskiej Anglii, także za sprawą faktycznych nazwisk tamtych epok - lorda Babbage'a i lady Ady Lovelace (zresztą głównych bohaterów wspomnianej "Maszyny różnicowej"). To to nowoczesna i zarazem romantyczna epoka.
Ale, jak już wspomniałem, sam steampunk potrafi literacko być bogaty - z jednej strony nawiązywać bardziej do opowieści w stylu 'światów alternatywnych' (znowu "Maszyna różnicowa"), czasem wydaje się być koktajlem kilku gatunków, jak w serii Jamesa P. Blaylocka ("Statek elfów", "Znikający karzeł", "Kamienny olbrzym"), gdzie koresponduje z klasyczną baśniową fantasy; czasem też - za sprawą funkcjonujących pierwowzorów literackich (Dracula, Frankenstein) oraz faktycznych (Kuba Rozpruwacz) - do wiktoriańskiej opowieści z dreszczykiem (chociażby "Kuba rozpruwacz: portret zabójcy" Patrcii Cornwell, czy "Anno Dracula" Kim Newman).
W Polsce nie wydano do tej pory zbyt wielu tytułów z tego gatunku, chociaż na zachodzie przeżywa on akurat wielki bum - powstają linie wydawnicze, a nawet całe wydawnictwa specjalizujące się w steampunku. Ale końcówka 2010 roku pokazuje, że trend też także zawita do nas, a to za sprawą nowej serii wydawnictwa Copernicus "Newbury i Hobbes na tropie" - z której zresztą pochodzi recenzowany "Marsz Automatonów" - oraz nowo powstałemu wydawnictwu "Ars Machina", które w lutym 2011 roku lutym powinno wydać u nas powieść Petera Wattsa "Rozgwiazda" i antologię "Steampunk" pod redakcją Ann i Jeffa VanderMeerów (na marginesie: polecam powieść tego ostatniego "Miasto szaleńców i świętych"). Swoje miejsce w tym wydawniczym panteonie zasług dla przybliżania w Polsce steampunku ma także wydawnictwo Mag ze swoją serią Uczta Wyobraźni, w której okazały się między innymi: "Wieki Światła" (Ian R. MacLeod), "Podziemia Veniss" (Jeff VanderMeer) czy "Dom Burz" (Ian R. MacLeod). Ale powracając do sedna: nie wydano zbyt wielu tytułów, stąd podczas przygodnej wizyty w lokalnej księgarni szybko nabyłem "Marsz Automatonów", widząc jedynie okładkę (tak, jestem żywym dowodem na to, że są klienci, którzy kupują książki po okładkach ;). Zaraz też po powrocie do domu zabrałem się do lektury.
Mann George, autor "Marszu" nie jest u nas rozpoznawalny, acz to ważna persona na globalnym rynku fantastyki jako takiej - przede wszystkim ze względu na fakt, że jest główną postacią w Black Library, wydawnictwu książkowym należącym do Games Workshop - znanej w świecie firmy głównie z produktów dotyczących świata Warhammer Fantasy oraz jego przyszłościowego odpowiednika - Warhammer 40 000. "Marsz Automatonów" (org. "The Affinity Bridge") to jednak osobny wątek. Nieprzyjazny wiktoriański Londyn, w którym klasyczne dorożki wypierane są przez swoje mechaniczne odpowiedniki napędzane parą. Po niebie suną przypominające cygara sterowce, po ulicach przechadzając się dżentelmeni z damami, których dobra pilnują londyńscy konstable, stacjonujący na usługach Scotland Yardu i jej wysokości królowej Wiktorii, która, upadłszy na zdrowiu, porusza się na mechanicznym wózku inwalidzkim, podtrzymywana przy życiu przez tajemniczą aparaturę.
Głównymi bohaterami jest trójka przyjaciół w zawodzie - dwóch dżentelmenów oraz dama, asystentka jednego z nich. Wszyscy troje prowadzą śledztwo w sprawie tajemniczych morderstw, które mają miejsce w Londynie, a na miejscu których widywany jest tajemnicza postać świecącego policjanta. Druga sprawa, okazująca się być powiązana z pierwszą, dotyczy katastrofy jednego ze sterowców, który z niewyjaśnionych powodów ulega wypadkowi, w wyniku czego giną wszyscy pasażerowie a załoga.... znika! W dodatku po ulicach grasują ekshumanci - osobnicy przypominający zombie, poddani dziwnej chorobie, na którą zdają się nie ma lekarstwa. By Czytelnicy tej recenzji mogli ze spokojem sami odkryć sedno sprawy, pominę wszelkie elementy odkrywające wątki fabuły.
Książka, pomimo atrakcyjności w zamyśle, jednak jest dość słabo napisana. Poszczególne wątki dość słabo układają się w całość, a same rozwiązania podawane są na talerzy przez autora, przez co nasi bohaterowie nie mogą się pochwalić detektywistycznym zmysłem godnym Sherlocka Holme'sa. Dialogi wydają się miejscami dość sztuczne, a będący w tle wątek miłosny, słabo zaprezentowany. Nawet potyczki uliczny i wątki sensacyjne nie trzymają w napięciu. Także zakończenie bez rewelacji.
Reasumując: "Marsz Automatonów" to ważna pozycja na scenie steampunku po polsku, acz jako książka nie jest dziełem nie tylko wybitnym, ale nawet trudno jej by była dobrym. Dla miłośnika omawianego tu gatunku literackiego pozycja raczej obowiązkowa - dla tych, którzy mieliby zaczynać przygodę ze steampunkiem od tej książki, raczej nie do polecenia. Znacznie lepiej zacząć od "Maszyny różnicowej" Gibsona i Stearlinga.