Monika Szwaja to pisarka z wieloletnim i wielotytułowym doświadczeniem. Pisze książki lekkie i przyjemne, zawsze z ogromnym poczuciem humoru, dobrym smakiem, oraz miłosną nutką. Przekonałam się o tym czytając “Nie dla mięczaków”, swoje zdanie potwierdziłam również sięgając po drugą ksiażkę Szwai “Stateczna i postrzelona”. Czy jednak wymienione przed chwilą epitety mają pozytywny wydźwięk? Okazuje się, że niestety nie do końca…
“Stateczna i postrzelona” to klasyk tak zwanej literatury kobiecej. Dlaczego? Ano, dlatego, że książka przedstawia perypetie dwóch kobiet: statecznej Luli i postrzelonej Emilki. Emilka przez dwa lata była dziewczyną bogacza, który niespodziewanie okazał się gangsterem. Lula przez wiele lat pracowała w muzeum, które niezwykle kochała, jednak jej szef nie pozostawiał na niej suchej nitki. Na szczęście zbliża się coroczny zjazd Luli i jej przyjaciół w zaprzyjaźnionej Rotmistrzówce. Kumple ze starych, studenckich lat spotykają się tam, by wspominać stare, dobre czasy. Lula postanawia zabrać ze sobą podłamaną Emilkę. Traf chce, że każdy ze starej paczki znalazł się akurat na rozstaju życiowych dróg i chce coś w swoim życiu zmienić. Los podpowiada starym przyjaciołom, że czas wyratować rotmistrzową od wizji domu starców. Postanawiają więc, że wspólnymi siłami zamienią dom nieżyjącego rotmistrza w gospodarstwo agroturystyczne.
Książka spisana jest z dwóch perspektyw: Emilki i Luli. Obie kobiety opisują te same wydarzenia z własnego punktu widzenia. Dlaczego napisałam, że wątpię w pozytywny wydźwięk “Statecznej i postrzelonej”? Szczególnie ze względu na postrzeloną i jej styl. Moim skromnym zdaniem, autorka przesadziła w nacechowaniu wypowiedzi Emilki. Wypowiedzi postrzelonej bohaterki aż roją się od dziwolągów, które nijak mają się do jej wykształcenia (wyższe ogrodnicze), oraz przeszłości (dwa lata na salonach z bogatym przedsiębiorcą). W pewnym momencie moja irytacja sięgnęła zenitu i zaczęłam notować “kwiatki”. Do najciekawszych wypowiedzi Emilki zaliczam: “Jasio było trochę markotne” (co z pewnością miało oznaczać, że Jan był trochę markotny), “Kostas Cośtamtego” (wypowidziane kiedy Emilka zapomniała nazwiska ów Kostasa), “miód (…) się zjadł (sam?), “historyczka sztuczna” (czyli historyczka sztuki), oraz “bardzo tam ładnie, piękny park i w ogóle hoho” (bez komentarza). Podejrzewam, że taki styl wypowiedzi niektórych doprowadzał do wylewania łez rozbawienia. Mnie on niezmiernie drażnił i sprawiał, że trudno mi było przebrnąć przez wypowiedzi Emilki. Do stylu Luli, czyli historyczki sztucznej, się nie przyczepię.
Kolejnym zarzutem jest kompletna naiwność fabuły. Już śpieszę z wyjaśnieniem. Opisane w książce wydarzenia po prostu nie mogły wydarzyć się naprawdę. Nigdy nie jest tak, że pięciorgu zaprzyjaźnionym ludziom dosłownie w tym samym momencie życie dało w kość. Nigdy nie jest tak, że nagle wszyscy chętnie ryzykują ostatnie grosze, żeby rozkręcić bezprecedensowy biznes. Nigdy nie jest tak, że nie dochodzi między nimi do sprzeczek na tle finansowym, tym bardziej, iż ich wkład w przedsiębiorswo był różny. Aha, no i do nikogo nie przyjeżdza niespokrewniona niemiecka baronowa, która gotowa jest oddać ciężkie miliony, by poratować dopiero co poznanych polskich przyjaciół. Nie wspominając o tym, że zamieszkuje w gospodarsie na stałe. Mogłabym mnożyć nierzeczywiste przykłady. Skracając te wywody, napiszę tylko, że książkę czytało się jak opowieść, o życiu, które powinno się przydarzyć każdemu, jednak w rzeczywistości jest tylko nierealną mrzonką.
Ostatni minus, o którym chciałabym opowiedzieć to przewidywalność fabuły. Niestety, udało mi się przewidzieć wszytkie pary, które skojarzyła Rotmistrzówka. A i zakończenie nie okazało się totalnym zaskoczeniem.
Jako, że nie znoszę pisać negatywnych recenzji, kilka słów pochwały. Przede wszystkim, bohaterowie powieści to ludzie o wielkich sercach. Może zarzucicie mi, że to co przed chwilą było dla mnie minusem, teraz stało się zaletą, ale naprawdę uważam, że (mimo, iż niewiarygodni) to jednak bohaterowie byli uosobieniem dobroci, miłości, empatii, poświęcenia, pracowitości i tak dalej, i tak dalej. Potrzeba nam właśnie takich ludzi, których Monika Szwaja stworzyła na kartach tej powieści. Co więcej, książka jest bardzo lekka i (pod warunkiem, że nie zirytuje Was Emilka i jej idiotyczny styl) czyta się ją błyskawicznie. Akcja rozgrywa się w Marysinie, malowniczej wiosce w okolicach Karpacza i Jeleniej Góry. Piękne widoki na pewno na długo zapadły mi w pamięci.
Naprawdę mi przykro, że tak negatywnie odebrałam tę książkę. Na jej obronę napiszę, że została mi ona polecona przez wytrawną koneserkę literatury polskiej i zagranicznej. Ów osoba przeczytała wszystkie książki pani Szwai i jest nimi zauroczona, a do “Statecznej i postrzelonej” wraca wyjątkowo chętnie. Po co to piszę? Zwyczajnie po to, żebyście, mimo mojego zdania, dali Luli i Emilce szansę. Przecież każdy ma prawo do własnej opinii.