“Zrobili dla siebie dużo dobrego. Ludzie naprawdę mogą się nawzajem odmienić”
Albo ja jestem nienormalna i nie rozumiem, dlaczego ta książka jest niby „jedną z ważniejszych” albo to „Normalni ludzie” są jednak nienormalni i ja normalna nie potrafię ich zrozumieć. Nie wiem, bo w sumie jedno i drugie może być prawdą. 😉 Chociaż po przeczytaniu tej książki jestem skłonna stwierdzić, że to, co nienormalne jest jednak normalne… ,ale czy jest ta normalność? Zapraszam Was na trochę długie wywody…
Co mi się nie podobało? Jednym słowem – wszystko od początku do końca. Ta książka jest według mnie tragiczna.
Relacja pomiędzy Marianne a Connell to taka zabawa w kotka i myszkę, bardzo dziwna zabawa w kotka i myszkę. Oni nie są parą, ale raczej takimi przyjaciółmi z bonusem, którzy jednak się kochają. Przez prawie całą książkę ukrywają to, co między nimi jest, właściwe nie wiadomo dlaczego. Bez sensu. Ich losy opisywane są w ciągu kilku lat i tutaj coś, co mnie zastanawia. Otóż jeden rozdział dzieje się w danym czasie, a następny to już „trzy miesiące później” i tak całą książkę, czyli mam rozumieć, że przez te trzy miesiące nie dzieje się nic? Czy co? Ale w tej książce dzieje się tyle, co kot napłakał, ale do tego dojdę. Wracając do relacji, która opiera się w większej mierze na łóżku i w sumie niepowiedzianych słowach. Ona milczy, on interpretuje to po swojemu i na odwrót. Wybierają wycofanie zamiast zburzenia muru ciszy. Schodzą się, rozchodzą się, są w innych związkach, znowu się schodzą i znowu rozchodzą i tak cały czas. Ewidentnie nie są dojrzali do związku.
Akcji tutaj praktycznie nie ma. Wszystko jest nudne do bólu. To tak jakby oglądać film w zwolnionym tempie. Czytałam to przed snem i wiecie, co potem zasnęłam błyskawicznie. Także, jeśli poszukujecie czegoś, co was uśpi -to jest idealne. Niby autorka porusza wiele problemów, ale po pierwsze są po traktowane po macoszemu, a po drugie odniosłam wrażenie, że wciśnięte na siłę. Weźmy chociażby problem depresji, który wcale nie pasował i został tak wepchnięty na siłę, że aż mnie to razi. I po co to? Problem przemocy fizycznej i psychicznej – proszę bardzo, oczywiście jest. Problemy rodzinne- są. Problemy finansowe- są. Problemy w sferze przyjacielskiej – są. Problemy miłosne- są. Jedynie chyba problemów w nauce nie było, bo autorka wielokrotnie podkreśla jak to bardzo główni bohaterowie są inteligentni, wręcz ich wywyższa, co irytowało mnie bardzo. Szkoda tylko, że na papierze wiedzę szkolną mają, ale w społeczeństwie są tacy tępi jak stare nożyczki. Odnośnie do problemów rodzinnych, które dotyczą Marianne, to nie wiadomo, o co się tam kłócą i dlaczego… Jest tylko napisane, że ilekroć wraca do rodzinnego domu, to zawsze się sprzecza z rodziną.
Bohaterowie prowadzą dialogi, w których poruszają i komunizm i nazizm i jakieś problemy w Izraelu. Poziom tych dialogów, jak i ich tematy zupełnie nie pasują do nich, bardziej do ludzi dużo, dużo starszych. Skoro już przy dialogach jestem, to idzie się zgubić w tym, co jest opisem a tym, co ktoś mówi. BRAK ZNAKÓW DIALOGOWYCH. Gdzie one się podziały? I kwestia powtarzania imion. Istnieje tyle zamienników, ale nie.. Tutaj cały czas mamy Marianne to, Marianne tamto, podobnie z Conellem..
Kwestia stereotypów, Marianne pochodzi z bogatego domu, to oczywiście trzeba go przestawić jak pełen przemocy. Connell z biednego, czyli kochającego i dobrego.
I na koniec coś, co sprawiło, że ta książka dostała taką ocenę ode mnie – Mariannie nie przeszkadza to, że jest bita. Ona nawet uważa, że zasługuje na to. Matko jedyna! Connell w sumie na to nie reaguje, a po rozmowie na ten temat chce iść z nią do łóżka. No brak mi słów. Pod koniec książki zostaje nawet stwierdzone, że przemoc boli bardziej sprawcę niż ofiarę.
Jeden malutki plusik – w miarę szybko się czyta.