W strugach deszczu, oblepieni mglistą wilgocią, wkraczamy w ciemność. A w niej, z dala od ludzkich siedzib, pojawia się ostatnia deska ratunku dla utrudzonych wędrowców. Niczym poetycka nadzieja: światło, ciepło – ostoja. Niestety, wbrew pozorom, nie każdy może spędzić bezpiecznie noc w tej okolicy, nie każdy może bowiem pozostać w hotelu. Przyczyn możemy się tylko domyślać…
Opowieść zaczyna się w momencie, gdy właściciel hotelu odmawia jednemu z podróżników noclegu i odprawia go w noc. Ten po wypowiedzeniu dziwnego pożegnania znika w mroku. Dla naszych bohaterów, to niewiele znaczący epizod, trwają dalej w swoich drobnych rytuałach, przygotowując się na nadchodzącą zimę. Wzbudzając przy okazji w czytelniku bliżej nieokreśloną, podskórną niepewność w dookreśleniu ich wzajemnych relacji.
Początkowo bohaterowie nie dostrzegają nieuchronnych zmian. Tego, że coś pękło.
Za sprawą nieznajomego? Był przyczyną czy też tylko z jedną z ofiar wprawionej już wcześniej w ruch machiny przemian?
*
Jeśli znacie się na baśniach i interpretacjach ukrytych w nich znaczeń, to dobrze wiecie, co w tym kontekście myśleć o lesie. Powinno was więc zainteresować, rewelacyjnie obmyślone miejsce akcji „Hotelu na skraju lasu”, bo – zresztą jak sam tytuł to sugeruje – znajdujemy się wraz z bohaterami na skraju lasu właśnie. Tkwią więc oni symbolicznie zanurzeni pomiędzy tym co świadome, a nieświadome, jakoby między jawą a ułudą, oczywistością i tym, co nieuchwytne. Co ważne, poznajmy ich w momencie, w którym następuje zachwianie proporcji między światami, gdy nagle granica lasu przestaje spełniać swoją umowną funkcję. Złowrogie coś zaczyna się z pomiędzy drzew wylewać a wraz z tym tajemniczym „czymś”, powoli podpełza do niech zagrożenie.
Akcja komiksu toczy się wręcz niezauważalnie. Ruch ów odczuwamy w skali mikro, gdy obserwujmy poczynania bohaterów, i w skali makro, gdy uświadamiamy sobie, że więcej dzieje się poza nimi, poza kadrem – jako zapowiedź zła, które nieuchronnie nastąpi. Oni jednak o tym nie wiedzą, więc nawet jeśli świat daje im znaki, to są one dla nich nieczytelne. W efekcie, ku naszemu zdziwieniu, dalej beztrosko dyskutują o konfiturach. Nawet znalezienie w lesie ciał, obcych, zamordowanych podróżników, nie wywołuje paniki ani nie nakręca dramatyzmu, którego byśmy oczekiwali. Zapominamy bowiem, że nie mamy prawa przekładać wydarzeń na nasze pojmowanie świata. To zdecydowanie nieco inna (nie)rzeczywistość, niby znajoma, niby bliska, ale surowsza, dziksza i mroczniejsza. Muszę się wam przyznać, że do teraz mam trudność z określeniem czasu akcji. Nie wiem, czy celować w przeszłość, czy raczej w odległą przyszłość, taką po bezimiennej katastrofie, która sprawiła, że ludzie zaprzestali ekspansji i powrócili do życia w zgodzie z naturą. Ta też jest jednak jakaś dziwna, nawet zwierzęta są jakiś inne. Z całą pewnością coś tu, w tej zgaszonej krainie, jest nie tak.
Umowność świata przedstawionego, brak wyraźnych konturów rzeczywistości, odkrywamy także w warstwie wizualnej. Grafiki są nieostre, chropowate, zamglone. Można by określić je wręcz jako mętne, niestaranne. Jakby autorom zależało na ukryciu przed nami szczegółów i sensu uprzytomnionych obrazów. Oczywiście, w sferze symbolicznej, bo jak to w życiu: patrzymy, ale nie widzimy, bo nie wiemy, że to co mamy przed oczami, jest akurat tym co ma znaczenie. Czego by jednak nie mówić, bez nich, to nie byłaby ta sama, ubiegająca się o miano grozy, opowieść.
Przez 250 stron podróżujemy po omacku, w niepokojącej, klaustrofobicznej, ale pozbawionej większego napięcia atmosferze. Dlatego jesteśmy zaskoczeni, gdy zakończenie uderza nas mocnym akcentem, który więcej komplikuje niż wyjaśnia. Jakby jedna chwila zamknęła wszystkie inne, te z mozołem budujące zalążek zrozumiałej fabuły. Pozostajemy więc w osłupieniu, z wielkim znakiem zapytania unoszącym się nad głową, zastanawiając się, jak to jest z tym debiutem: czy to powiew świeżości, upragniona inność, czy może forma i wyobrażenie przerosły treść? Na odpowiedź przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.
Lubię gubić się w labiryncie, ponurą zagadkowość i przytłaczającą ciężkość. Zdecydowanie więc podoba mi się odmienność zaprezentowana przez Magdalenę i Michała Hińćzów. Według mnie pośród masy niedomówień jest ogromny potencjał i mam nadzieję, że twórcy go wykorzystają. Równocześnie, zdaję sobie sprawę z tego, że, pierwszy tom debiutu „Hotelu na skraju lasu”, to aperitif, który nie rozbudzi apetytu u każdego czytelnika. A szkoda.
[współpraca barterowa]