We wcześniejszej książce autorki, "Wyszedł z domu i nie wrócił", jednym z jej bohaterów jest komisarz Sławomir Ożegalski, wielbiciel cukru w kostkach i powieści kryminalnych - zbieranych od lat skąd tylko się dało, nawet ze zbiornicy makulatury. Dał się poznać jako człowiek sympatyczny, inteligentny, prawy i skuteczny policjant.
I oto znów go spotykamy - minęło pięć lat od sprawy "podwójnego nieboszczyka", awansował na nadkomisarza, na koncie ma mnóstwo sukcesów, ale czuje się wypalony i zniechęcony - bo cóż z tego, że skutecznie łapał i łapie przestępców skoro kara coraz częściej ich omija?
A unikają kary, bo albo sąd ma inne zdanie na temat ich winy, albo zaginął jeden z dowodów, albo okazywało się, że jednak mieli alibi ...
Coraz częściej miał poczucie, że jego wysiłek idzie na marne, a praca dla idei straciła znaczenie. I dla rodziny coraz bardziej brakowało czasu, nie mówiąc o czymkolwiek innym - podjął więc męską decyzję i odszedł z policji. Na dobrze zadłużoną emeryturę.
Nie zamierzał jednak oddać się nicnierobieniu - chciał pracować, ale tak, by znów czuć, że życie ma sens, a praca cieszy. Z propozycji jakie otrzymał jeszcze przed zostaniem emerytem wybrał ofertę szkolnego kolegi, Maurycego, prowadzącego dwuosobową firmę zajmującą się sprzątaniem mieszkań po zmarłych. Bo praca detektywa lub w ochronie zbyt mocno przypominała to, co robił do tej pory ...
I od razu, w pierwszym sprzątanym w trójkę mieszkaniu, natrafili na zagadkę z przeszłości, nierozwiązaną do teraz - 55 lat temu córka właścicielki wyszła z domu i ślad po niej zaginął. Opowieść ciotki, która była szkolną koleżanką zaginionej Janki i znalezione w mieszkaniu jej zdjęcie zrobiły takie wrażenie na Maurycym, że zamarzyło mu się odnalezienie dziewczyny. Zdając sobie sprawę jak małe ma możliwości, wtajemnicza w sprawę Ożegalskiego, jakby nie było, profesjonalistę. I który całkiem chętnie, już jako osoba prywatna, ale ze stosowną wiedzą i kontaktami, podejmuje śledztwo ...
Nie wiem, co sprawiło, że tę książkę w tak wielu miejscach określa się jako komedię kryminalną - bo fakt, że autorka pisze między innymi dobre komedie kryminalne, to chyba trochę za mało ...
Moim zdaniem jest to zupełnie poważny kryminał, z odrobiną humoru, ale tylko takiego do pouśmiechania się (czasami).
Akcja dzieje się w Oświęcimiu, równolegle w dwóch płaszczyznach czasowych: współcześnie, w 2017 i w czasach PRL-u, w 1962, . Zestawienie tych dwóch czasów jest dość wstrząsające. Minione lata natury ludzkiej nie zmieniły, ale warunki życia tak. I nie chodzi o ubikację poza mieszkaniem czy palenie w piecach. Ale o atmosferę zastraszenia, niepewność czy "życzliwy" sąsiad, a nawet ktoś z rodziny nie doniesie o naszej nieprawomyślnści lub innym łamaniu prawa - co niekoniecznie musiało być zgodne z prawdą ... Podejrzewanie każdego "obcego" czy nie jest to człowiek wiadomych slużb i bezkarność pewnych osób ...
Zadaniem historii jest informacja, co i jak było, uwiecznienie jak największej ilości faktów. Uświadomienie co w określonym czasie i miejscu obowiązywało w dziedzinie prawa i obyczajów. Bez tej wiedzy nie można zrozumieć tamtych ludzi, nie da się ocenić jaki kto był - dobry czy zły. Opowieści rodzinne, kroniki, podręczniki, książki takie jak ta - trzeba tylko chcieć poznać przeszłość, odejść od stereotypów i powierzchownych ocen - bo kto np. wie, że Oświęcim to dawna stolica piastowskiego księstwa oświęcimskiego, a nie tylko obóz koncentracyjny Auschwitz? ...