Premiera "Sopla" przeszła mi koło nosa, nie słyszałem o niej wcześniej, przymierzałem się kilka razy, ale nie szukałem polecanek na sieci... Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że w jego fabułę wpadłem, tak jak wpada się do Przygranicza - zupełnie przypadkiem i chyba bez odwrotu. Jak dotąd nikt stamtąd nie wrócił. Są tylko niejasne historyjki, w które nikt o zdrowych zmysłach nie wierzy. Nie, nie zboczyłem z tematu. Tą oto ścieżką dążę do nakreślenia zarysu tej dwutomowej historii spod pióra Pawła Kornewa. Historii wspaniale wręcz rosyjskiej - dodam.
Zdarza się tak, że wysiadasz na chwilę z wagonu, na zapomnianej przez boga i ludzi stacyjce, gdzieś na progu tajgi. Może rozprostować kości, może za potrzebą, w sumie nie ważne... Ważne, że już nie wracasz. Nikniesz w dziwnej śnieżnej zadymce, temperatura gwałtownie spada, jesteś sam.
Nie ma żadnej gwarancji, na to że życie takiego rozbitka będzie miało w Przygraniczu jakąkolwiek kontynuację. Jeżeli ma się szczęście można trafić na jakiś chutor zamieszkały przez tych, którzy trafili tu już wcześniej, ich potomków, albo ludzi, którzy byli tu chyba od zawsze. Można trafić nawet do Fortu, albo do Miasta. Nie ma szczęścia? O ile nie zamarzniesz, to pewnie staniesz się czyjąś kolacją. Często podaną na żywca...
Czyli kontakt z innymi rozbitkami z naszego świata to wybawienie? Niekoniecznie. Przygranicze to nie miejsce dla ciepłych, serdecznych ludzi. I taki z pewnością nie jest tytułowy bohater książki, Sopel. Paweł Kornew nie zawraca uwagi Czytelnika, jakimiś retrospekcjami - nie za wiele wiadomo o przeszłości Sopla. Nie dowiemy się kim był zanim trafił do Przygranicza. Jedno jest pewne: to twardy, grubo ciosany sukinsyn z niebywałą smykałką do przeżycia. Typ, który w normalnym świecie na pewno byłby omijany szerokim łukiem. Nakreślony ręką Kornewa jest niczym szklanka syberyjskiego samogonu wypita na mrozie - mocna, uderzająca do głowy, niebezpieczna, ale i jakaś taka krzepiąca.
Sopla poznajemy zatem jako członka Patrolu, jednej z grup funkcjonujących w Przygraniczu. To rodzaj jednostki wyspecjalizowanej w dalekich rajdach przez tajgę, w poszukiwaniu potencjalnych zagrożeń dla ludzkich skupisk. Tyle teorii, bo w praktyce Patrolowi przede wszystkim muszą walczyć o własne przeżycie, a dopiero potem skupić się na realizacji misji
Przygranicze fascynuje swoją dzikością: matka-tajga, skuta niewyobrażalnym mrozem, pełna jest ekstremalnych niebezpieczeństw. Zabić może zimno, przemytnik, łupieżca, śnieżny człowiek, błotny wampir albo inna bestia z jakże bogatej fauny przygranicza. Zginąć można także od niekontrolowanego wyrzutu magii... W Przygraniczu jest ona bowiem obecna zarówno pod postacią tej dzikiej, tajemniczej energii, jak i w postaci wywołanej alchemią. Co ciekawe Kornew uczynił z magii narzędzie przetrwania, nie bawiąc się w epatowanie elitarnością, zdumiewające efekty towarzyszące rzucaniu zaklęć, czy inne baśniowe efekty specjalne. Magia jest namacalna, brutalna i skuteczna jak Kałasznikow, czy waciak na który naszyto pancerne elementy osłony. W efekcie amulet, który jest w stanie zakrzywić tor lotu kuli, jest dla Czytelnika tak samo realny, jak kamizelka taktyczna - to po prostu element wyposażenia, które daje ciut większą szansę na przeżycie.
O fabule w tej recenzji nie będzie ani słowa - to nie streszczenie, nie ma sensu odbierać komukolwiek satysfakcji z odkrywania Przygranicza.
Czy warto sięgnąć po te dwa tomy "Sopla"? Niech mnie cholera, jeśli nie warto! Jakże cudownie chropowaty jest ten świat, jakaż brudna jest ta rosyjska fantastyka w tym mroźnym wydaniu - polecam ją ze szczerym sercem wszystkim Czytelnikom, którym zbrzydły wymuskane lśniące wieże, prastare magiczne bory, jednorożce i gładkolicy herosi ucharakteryzowani na twardzieli. Przy "Soplu" po prostu topnieją - on się nie patyczkuje - kop w rzepkę, nożem po nerach, wszystkie chwyty są dozwolone jeżeli walczysz o własne przetrwanie.
Wszystkim, którzy ponad wygodę preferują przygodę, drogę, wyzwanie, dedykuję "Sopla". Warto...