,,Smokobójca” Tomasza Pacyńskiego (1958 – 2005) jest zbiorem opowiadań ocierających się o fantastykę, powiązanych tematycznie ,,osobą” smoka (choć nie wszystkie, jak się przekonujemy po lekturze). Wydawać się może, że na ten temat napisano już tyle książek, iż kolejna pozycja nie wniesie nic nowego, że będzie powtarzać dalej ten sam sztampowy motyw. Hmm... nie do końca mogę się z tym zgodzić.
Jest to książka zawierająca teksty różnorodne. W pozycji tej znajdujemy opowiadania krótsze i dłuższe, jedne bardziej zabawne, inne mniej. Niektóre mnie osobiście strasznie znudziły, a po innych żałowałam, że to już koniec. Wszystkie, prócz 1 opowiadania (,,Zapłata”) ukazywały się wcześniej, więc wielce prawdopodobne, ze ktoś gdzieś kiedyś się na nie natknął. Spotykamy tutaj wspomnianego już smoka, rycerzy, czarownicę, a także wielu innych bohaterów. Całość dopełniają przyjemne dla oka rysunki (przeważnie smoków, a jakże).
Ale zacznijmy od początku... ,,Nagroda” i ,,Zapłata” to opowiadania bardzo zabawne i wciągające, a jednocześnie zaskakujące. W sam raz na skuszenie czytelnika do dalszej, wspólnej zabawy. ,,Nic osobistego” i ,,Diabelska alternatywa” jeszcze bardziej tryskają humorem. Szczególnie to drugie, bawi aż do ostatniego słowa. Ale gdy przychodzi pora na ,,Komu wyje pies”... zaczynają się schody. Najdłuższy tekst w całym zbiorze (140 stron), bardziej męczy niż wciąga. Jedynie fragmenty trafiają do mnie, skutecznie zniechęcając do kontynuacji książki... Idzie mi oporni, nie daje rady. Po dłuższej, kilkutygodniowej przerwie wróciłam do czytania. ,,Wspomnienie” przykuwa uwagę ciekawym wstępem, nie nudzi, i co ciekawe pozbawione jest obecności smoków – tak samo jak kolejne, ,,Dziedzictwo”. Te są bardziej magiczne, tajemnicze, delikatne i... pełne smutku.
Najbardziej do gustu przypadła mi ,,Nagroda” i ,, Wspomnienie”, i to właśnie te opowiadania przychodzą mi na myśl, gdy myślę o ,,Smokobójcy”. Szczerze przyznam, że niechętnie wróciłabym do tej pozycji, bo podsumowując, najbardziej podoba mi się okładka...
Fragment opowiadania ,,Nagroda”:
(...) Kaganek znów świecił równym płomieniem. Stary szewc pochylił się niżej, przygryzł obwisły wąs, jak zwykle, gdy praca wymagała skupienia. Nie zwracał uwagi na dobiegające z zewnątrz, od bramy miejskiej, odgłosy rogów. Nie dotarło do niego nawet to, że nierównym rytmem rozdzwonił się kościelny dzwon.
Drzwi z łomotem uderzyły o ścianę. Kaganek zamigotał, zgasłby niechybnie, gdyby mistrz nie osłonił go dłonią.
Gdy płomień rozgorzał równym blaskiem, mistrz Erazm wyprostował się ze ściągniętą gniewem twarzą. Na widok stojącego w drzwiach, dyszącego Obszczymura, aż poczerwieniał ze złości.
— To niebywałe! — syknął groźnie. — To zupełnie niebywałe, żeby taki gówniarz jak ty przeszkadzał mistrzowi w pracy! Poczekaj, już ja...
To rzeczywiście było niebywałe, bo mularczyk nie pozwolił mistrzowi skończyć.
— Smok! — wysapał. — Smok srogi wioski pustoszy!
* * *
Dwie niedziele minęły jak z bicza trzasł. Jamroz był w rozpaczy. Co dzień przychodziły nowe, straszliwe wieści. Podgrodzie pękało w szwach od koczujących wieśniaków, którzy w panice porzucili swe wioski i chudobę, a poniektórzy, korzystając z okazji, również baby i bachory. Od obozowiska uchodźców unosił się straszliwy zaduch nędzy i strachu, a także czegoś jeszcze, tłumiąc nawet zwyczajny odór rynsztoków i wypełnionej wszelkimi odpadkami fosy.
Jak wieść niosła, smok poczynał sobie srodze, od czego blady strach padł na ludność, zbrojnych i drużyny książęcej nie wyłączając. Jedyna nadzieja w odsieczy, po którą posłał książę umyślnego zaraz, jak tylko złowieszczą nowinę usłyszał. Tą jedyną nadzieją żył cały gród.
I tylko jeden człowiek jej nie podzielał. Zelówa.
Dla niego był to koniec marzeń.
Dwie niedziele. Zda się, dużo czasu, by na bestię wyruszyć, łeb plugawy odciąć, rzucić go księciu pod nogi. A potem nagrody zażywać, szlachectwa dostąpić, książęcą córkę...
Zelówa zmełł pod nosem plugawe przekleństwo. Miło byłoby pomyśleć, co zrobi z książęcą córką, ale... Dwie niedziele. A on wciąż nie był gotów.
To była straszliwa ironia losu. Całe lata przygotowywał się do tej chwili. To nieprawda, że był bezwolnym marzycielem. Wiele czasu poświęcił na zgłębianie smoczych obyczajów. Zbierał każdy strzęp informacji, choćby najbardziej nieprawdopodobnej, każdą pogłoskę. Nie było bajki czy legendy, której by nie zgłębił. Znał wszelkie rodzaje smoków i ich obyczaje. Oglądał przerażające ryciny, zadręczał mnichów z klasztornego skryptorium, by wynajdywali i odczytywali mu stosowne pergaminy. Co zresztą mnisi chętnie czynili w zamian za piwo i inne napitki, groszem żywym też nie gardząc.
Znał wszelkie sposoby, by pokonać bestię. Cóż z tego, kiedy bestia pojawiła się w bardzo złym czasie. (...)