Joe Alex, a właściwie Maciej Słomczyński, to jednocześnie autor jak i postać literacka. To osoba niesamowicie skomplikowana, ponieważ jako pisarz i jako bohater uprawia ten samo wód – jest autorem powieści kryminalnych.
„Śmierć mówi w moim imieniu” to druga z serii jego książek o Joe Alexie. Wydana pierwszy raz w 1960 roku opowiada o zbrodni popełnionej na znanym aktorze teatralnym, Stefanie Vincym. Co ciekawe, według prowadzącego śledztwo Bena Parkera, przyjaciela głównego bohatera, morderstwo nie mogło być wykonane, gdyż czas nie zgadza się z podanym przez lekarza policyjnego. Sprawa wydaje się być bardziej skomplikowana niż początkowo myśleli detektywi. Podejrzani zmieniają się co chwila, a atmosfera jest napięta. Wiele osób miało powód by zabić Vincyego. Niestety, większość z nich ma alibi. Coś jednak nie gra w całej sprawie… Joe Alex wie co. Czy jego podejrzenia okażą się słuszne?
Książka należy do powieści detektywistycznych. Można mówić również, że jest kryminałem. Wiele wątków w niej dotyczy zbrodni, ale są też takie, które dotykają ludzkich uczuć: złości, nienawiści, miłości… Nie są one jednak dostatecznie rozwinięte moim zdaniem. Pasja, która towarzyszyła zbrodni nie jest przedstawiona w ogóle, co jest wielkim minusem.
Sama zbrodnia też nie jest przedstawiona. Znamy tylko domysły, które niestety nie zostaną nigdy potwierdzone. Zagadkę rozwiązuje Joe Alex, który dopasowuje szczegóły we własnym umyśle, nie dzieląc się tym z nikim, nawet z czytelnikiem.
Minusem powieści jest wielość i powtarzalność opisów, które dotycząc domysłów policjanta Parkera i podsumowań całej sprawy. Nie dowiadujemy się co o tym wszystkim myśli główny bohater książki. Dodatkowo nie podobało mi się, że autor nie wykorzystał potencjału miejsca, które sam wykreował – teatru po zamknięciu.
Jednak największym rozczarowaniem był Joe Alex. Spodziewałam się po tej postaci błyskotliwości, ciętych ripost, dochodzenia do sedna sprawy na oczach czytelnika… Niestety, nic takiego się nie dzieje. Alex jest cichy, milczący, wycofany. Gdy już się wypowiada, denerwuje mnie. Na siłę stara się pokazać poprzez swoje wypowiedzi jak bardzo inteligentny jest. Nawet w rozmowach ze swoją dziewczyną… znaczy przyjaciółką, stara się być ponad nią, chociaż to ona jest naukowcem, badaczem, poszukiwaczem…
Pod koniec powieści ktoś odpuścił sobie pracę – w środku zdania pojawia się nagle dialog, nie wiadomo skąd. Na dodatek nie podoba mi się zabieg, który został wykonany przy podsumowywaniu dotychczas zebranego materiały: wypowiedzi nagle przechodzą w spis, składającą się z punktów tak, że zamiast opinii mamy coś na podobieństwo listy zakupów.
Plusy? Historia oparta po części na faktach. Zarówno sztuka „Krzesła” jak i jej autor są prawdziwe. To bardzo mi zaimponowało.
Język jest lekki, nieskomplikowany, łatwy. Pojawia się wiele opisów i dialogów. Nie brak podsumowań, streszczeń i ciągłych powtórzeń chociażby zeznań świadków.
Moim zdaniem powieść jest prosta, lekka i przyjemna. Nie ma tu ani krwawych opisów, ani mocnych scen mordu… wszystko dzieje się poza czytelnikiem. Nie wciąga jednak tak, jak na to liczyłam. To książka na jeden-dwa wieczory, bez przesłania, porywu i wielu wątków. Akcja składa się przede wszystkim ze śledztwa, nie ma tu pobocznych rozważań. Z jeden strony to dobrze – przecież to kryminał, powieść detektywistyczna, w której powinno się skupiać tylko na jednym.
Komu mogę polecić książkę? Tym, którzy mają ochotę spędzić czas przy czymś niezaprzątającym głowy, ale wbrew pozorom nawet ciekawym. Niestety – jeśli ktoś nigdy nie czytał nic Joe Alexa, tak jak ja, może być nieco rozczarowany. Nie zniechęcam jednak, dla samej ciekawości twórczości tego autora można sięgnąć.