„Niebo w ogniu” to drugi tom serii Monument 14 tworzonej przez Emmy Laybourne. Wydawnictwu Rebis należy się spore uznanie za tak szybkie wydanie kontynuacji – ledwo się człowiek obejrzał a tu już kolejny tom w księgarniach! Osoby, które były zachwycone tomem pierwszym na pewno były z tego powodu bardzo szczęśliwe, że tak szybko mogły powrócić do tego świata i przekonać się, co też tym razem czeka młodych bohaterów, którzy zostali wystawieni na niezwykle wymagającą i niebezpieczną próbę. Ja sięgnęłam po tę książkę bardziej z ciekawości – zastanawiałam się, czy autorka poszła o krok dalej i co też przyszykowała dla grupki dzieciaków tym razem.
Opuszczenie supermarketu okazało się niemożliwe – chemikalia i kolejne katastrofy wynikające z ich rozprzestrzeniania się opanowały najbliższe okolice. Jedyną szansą jest dostanie się do Denver, gdzie z lotniska ewakuują ludzi w bezpieczne miejsce. Niestety, osoby z grupą krwi 0 są zbyt niebezpieczne i wyprawa na lotnisko jest w ich przypadku bardzo ryzykowna. Dlatego dochodzi do podziału – część dzieciaków zostaje w sklepie i dalej stara się jak najlepiej zorganizować kryjówkę i ułożyć sensowny plan przetrwania, a druga grupa udaje się w podróż do Denver, skąd ma sprowadzić pomoc. Niestety okazuje się, że nie są jedynymi ocalałymi w tej okolicy…
W pierwszej części narratorem opowieści był Dean – to z jego perspektywy poznawaliśmy świat wykreowany przez panią Laybourne. Tym razem dochodzi do tego narracja jego młodszego brata, Alexa. Bracia się rozdzielili – Dean pozostał z Astrid i częścią maluchów w supermarkecie, natomiast Alex postanowił jechać z resztą do Denver i odnaleźć rodziców. I właśnie to mnie ucieszyło! Autorka poszła naprzód i wyciągnęła dzieciaki z zamkniętej strefy, która w moim odczuciu ograniczała potencjał tej historii i zamykała pole manewru. „Niebo w ogniu” to wizja świata poza supermarketem, która jest wystarczająco dobrze przedstawiona, aby czytelnik mógł ją sobie wizualizować. Wydawałoby się, że zwykły wyciek chemikaliów nie jest w stanie dokonać takich zniszczeń – a jednak.
Dodatkowo do supermarketu, w którym ukrywa się Dean wraz z Astrid i trzema maluchami dostaje się grupka obcych ludzi z zewnątrz. Po raz kolejny będą musieli sobie poradzić z nowymi, którzy zakłócili ich spokój – i wierzcie mi, będzie to jeszcze trudniejsze niż poprzednim razem. Autorka nadal nie oszczędza swoich bohaterów i stawia ich przed ciężkimi wyborami. Nie da się ukryć brutalności, walki o przetrwanie i rozlewu krwi. Piękne jest jednak to, że dzieciaki z Monumentu zżyły się ze sobą w tak niesamowity sposób, że stało się to dla nich naturalne – dzielenie się wszystkim, co znajdą, picie z jednej szklanki, wspieranie się nawzajem – takie drobne gesty wzbudzają w czytelniku dawkę emocji i nadzieję, a właśnie tego zabrakło mi w pierwszej części.
„Niebo w ogniu” czyta się równie szybko, co „Odciętych od świata”. Język autorki jest lekki i przyjemny w odbiorze, choć historia przez nią przedstawiona do prostych nie należy. Może nadal nie jest to lektura, która by mnie chwyciła za serce, ale cieszę się, że autorka się rozwija i wprowadza elementy, których wcześniej mi brakowało. Ta historia ma spory potencjał, a w dobie panowania dystopii i postapokalipsy ma szansę się dobrze wybić. Muszę też wspomnieć o samej szacie graficznej – okładki tej serii ułatwiają w jeszcze większym stopniu wczucie się w klimat powieści, podobnie jak zamieszczone mapki. Znakomitym pomysłem jest oznaczanie dni i kilometrów, co dodaje książce realizmu. Punkt kulminacyjny drugiej części Monumentu 14 był dosyć przewidywalny, ale autorka znakomicie skonstruowała jego przebieg i tempo akcji.
„Niebo w ogniu” to dobra kontynuacja, która spokojnie utrzymuje poziom pierwszej części, a być może nawet nieco go przewyższa. W przygotowaniu jest już kolejny tom serii – „Wściekły wiatr”, z równie klimatyczną okładką. Jest to seria godna uwagi i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby się z nią zapoznać. Nie żałuję czasu na nią poświęconego, bo nie odczuwałam podczas czytania ani nudy ani znużenia. Fabuła rozwija się w dosyć szybkim tempie, ale można sobie też pozwolić na chwilę wytchnienia. Całość oceniam jako pozycję dobrą, która ma w sobie coś przyciągającego.