Główną domeną kontynuacji i „środkowych” tomów jest to, że nigdy nie zaspakajają naszych rozbudzonych oczekiwań. Kiedy wchłoniemy w nowy świat, zagłębimy się w psychikę bohaterów, z niepocieszeniem zdajemy sobie sprawę, że książka dobiega końca. I czy tego chcemy czy nie, na dalsze losy i rozwiązanie historii jesteśmy zmuszeni czekać. Bóg mi świadkiem, że czasem to istne tortury. Ok nie czas i miejsce, aby o tym dyskutować.
I wtedy pojawia się światełko w tunelu. Emmy Laybourne wydaje Monument 14 Niebo w ogniu.
Katastrofa naturalna i zanieczyszczenie powietrza chemikaliami zmieniającymi ludzi, w zależności od grupy krwi, w potwory, to dopiero początek. Czternastka dzieciaków, która przetrwała tylko dzięki własnej zaradności, popełnia najgorszy z możliwych błędów. Wpuszczają do swojej małej społeczności dwójkę nieznajomych. Bezpieczeństwo wymyka się im między palcami. Zastępuje je zbieg wydarzeń, do których nigdy nie powinno dojść.
Później błąd goni błąd. Dzieciaki rozdzielają się. Dean, Astrid, Chloe i pięcioletnie bliźniaki pozostają w hipermarkecie, kiedy Alex, Niko, Josie, Sahalia, Breydon i trójka młodszych chłopców wyruszają szkolnym autobusem w kierunku ratunku, do Denver. Czy uda im się tam dotrzeć? A może już nigdy nie spotkają swoich krewnych i siebie nawzajem? Czy w ich życiu jeszcze możliwy jest happy end?
Co mogę powiedzieć o tej drugiej części Monumentu? Jest inna. Niby bohaterowie ci sami, niebezpieczeństwo nie mniejsze niż wcześniej i ogólnie brak perspektyw na poprawę. Ale w świecie Monumentu to żadna nowość.
Forma i styl. Tak! Sądzę, że właśnie tu jest ten przysłowiowy pies pogrzebany. Pani Laybourne wyciągnęła porządną lekcję po swoim literackim debiucie, a druga część tylko na tym zyskuje. Akcja powieści stała się bardziej dynamiczna. Widzimy świat już nie tylko z perspektywy szesnastoletniego Deana, ale dodatkowo mamy możliwość uczestniczyć w niebezpiecznej podróży , którą opowiada nam Alex. Przez to świat nie kończy się na hipermarkecie Greenway i na jej mieszkańcach. Teraz widzimy dokładnie w jak opłakanym i przerażającym stanie są ulicę Stanów Zjednoczonych. Alex tak jak i jego brat Dean zapisuje wszystkie wydarzenia w dzienniku i niejednokrotnie łapie się na tym, że z większym entuzjazmem czytam słowa wypływające spod długopisu młodszego z braci.
Właśnie przez zastosowanie dwubiegunowej narracji zakończenie powieści jest wręcz mistrzowskie. Napięci, które czuć podczas czytania sięga zenitu. W końcu nic nie jest pewne, a Dean i Alex postarali się, aby nasze tętno niebezpiecznie przyspieszyło. Nie bójcie się, nic więcej Wam nie zdradzę.
Co do samych bohaterów następuje u nich swego rodzaju przemiana. W końcu większość z nich staje twarzą w twarz ze śmiercią. Ciągła walka o przetrwanie i widok tylu strasznych rzeczy, zapewne na zawsze odciśnie się na ich przyszłym losie. O ile ten przyszły los w ogóle będzie miał szanse nastąpić.
Kiedy recenzowałam poprzednią część „Monument 14. Odcięci od świata”, mówiąc delikatnie uczepiłam się postawy głównego bohatera- Deana. Liczyłam na jego przemianę. Nie można powiedzieć, że zawiodłam się. To nie o to chodzi. Po prostu zrozumiałam, że on właśnie taki od początku miał być. To nie typ przywódcy. On ma być tym stojącym obok, tym oddanym i odrobinę nieprzewidywalnym. Ot tak, taki swojski Dean. Jak niezbędna jednostka, niezbędna wśród całości.
Choć i tak na moich ustach pojawia się triumfalny uśmiech za każdym razem, gdy Dean postanowi postawić się swojej lubej(czytaj Astrid).
Ale kto wie, przed sobą mamy jeszcze tom trzeci. Kto wie, co Dean nam wtedy pokaże.
Teraz czas na mój konik! Czułam się trochę jakby sama Emmy Laybourne czytała moją poprzednią recenzję. Nazwy rozdziałów znikły! Zostały zastąpione imionami osób, które w danym rozdziale akurat dzierżą honory gospodarza. Czy to zasługa autorki, czy wydawnictwa, po stokroć dziękuję!
Dodam jeszcze, że uwielbiane przez wszystkich mapki znalazły swoje miejsce także w tym tomie. Szkic przedstawiający hipermarket Greenway został delikatnie zmodyfikowany, o zmiany, które zaszły w drugiej części. Skoro narracje są dwie to i mapki zostały podarowane nam dwie. Jakby wprost od Alexa dostajemy plan podróży , począwszy od hipermarketu aż po lotnisko w Denver, czyli ich docelowe miejsce wybawienia.
Co pozostawił mi drugi tom?
Przytłaczającą i nadal nienasyconą ciekawość, którą musze w sobie nosić, aż do chwili kiedy w moje ręce trafi tak bardzo wyczekiwany trzeci tom.
„Zasłużyliśmy na happy end. Wszyscy. I wierzę, że on kiedyś nastąpi. Tylko nie wiem kiedy.”
Ja też wierz, Dean!
Choć w ogóle to do mnie nie pasuje, ale wierzyć będę aż do ostatniej strony decydującego tomu.