„Skradzione dziecko” autorstwa Diney Costeloe, stanowi opartą na faktach przejmującą historię o sile matczynej miłości. Jest to również powieść, która połamała moje czytelnicze serce na tysiące kawałków.
Mamy rok 1941. Brytyjskie miasto Plymouth niemal co noc jest pod ostrzałem. Gdy wyją syreny, Nancy Shawbrook wraz z dziećmi chowa się w zbiorowym schronie. Niestety zapomina o najmłodszym członku rodziny - Freddie, który pozostał sam w domu...
Następnego ranka sierżant Colin Peterson odnajduje owe niemowlę i postanawia zabrać je do domu. Niespełna rok wcześniej wraz z żoną Maggie stracili dziecko zaraz po porodzie. Kiedy kobieta bierze w ramiona cudem uratowanego chłopaka, dostrzega w nim swojego syna. Od tej pory zaczyna go tak traktować i nikt jej nie przekona, że jest inaczej...
Jak pewnie zdążyliście zauważyć, nie sięgam zbyt często po książki z tematyką wojenną. Od zawsze się ich „obawiałam”, że nie jestem na nie gotowa. Z tym tytułem było dokładnie to samo, przeczytałam tę książkę ze względu na piękną okładkę, która kupiła mnie swoim wykonaniem.
Po obejrzeniu okładki, przejrzałam zarys fabuły i zaczęłam czytać - prolog, pierwszy rozdział, drugi, trzeci i... w tym momencie czułam, że tracę kontakt z otaczającą mnie rzeczywistością. Nie byłam w stanie odłożyć tej pozycji. Musiałam koniecznie dowiedzieć się jak potoczą się losy zaginionego dziecka oraz obu skrzywdzonych matek.
Costeloe w genialny sposób oddała realia, w których została obsadzona fabuła. Diney ma piękny styl pisania, który w zupełności mnie kupił oraz sprawił, iż w trakcie czytania delektowałam się każdym słowem.
„Skradzione dziecko” można zaliczyć do tych książek, w której występują bohaterowie, których to czytelnik nie ma prawa oceniać. Na szczęście nikt z nas nie był zmuszony żyć w podobnych czasach jak nasi bohaterowie, a co za tym idzie nie mamy podobnych przeżyć jak oni.
Całą fabułę poznajemy z perspektywy dwóch rodzin - Shawbrook oraz Peterson, które na pierwszy rzut oka mogą wydawać się inne, a jednak połączył je jeden malutki „element” - Freddie. Z każdym przeczytanym rozdziałem autorka pozwala nam coraz głębiej zagłębić się w życie codzienne tych rodów, co również bardzo mi się spodobało.
Chyba wypadałoby teraz wspomnieć kilka słów na temat bohaterów. Diney Costeloe stworzyła bardzo charakterystycznych oraz zupełnie różnych bohaterów, z którymi dość mocno się zżyłam. Razem z Mu oraz jej ojcem czułam strach oraz niepewność czy dożyją kolejnego dnia, czy jednak dany dzień nie jest ich ostatnim oraz czy w sekundę nie stracą dotychczasowego dobytku. Natomiast jeśli chodzi o Verę oraz Maggie... są to bardzo tragiczne postacie, które w pewien sposób połączyła tęsknota za swoim dzieckiem. Wiem, że nie powinnam tego mówić, ale Maggie jest znienawidzoną przeze mnie postacią. Niby nie powinnam jej oceniać, ponieważ nie byłam na jej miejscu, to jednak jej postępowanie powodowało u mnie bardzo negatywne odczucia i tylko wyczekiwałam momentu aż zostanie złapana. Natomiast jeśli chodzi o Verę było mi jej bardzo szkoda, przez cały czas trzymałam kciuki by odnalazła swojego syna, którego kochała całym sercem - nie życzę nikomu by coś takiego go spotkało. To właśnie te bohaterki pokazały mi jak silna oraz bezgraniczna jest matczyna miłość.
Poza wątkiem obyczajowym autorka serwuje nam element kryminalny - zaginięcie dziecka, który chyba nie muszę Wam mówić, że najbardziej mnie zaciekawił oraz wątek romansu pomiędzy Mu oraz Patrickiem, który roztopi serca wielu czytelników.
Czy książkę polecam? „Skradzione dziecko to piękna historia, która spowoduje u Was radość, złość oraz łzy. Autorka stworzyła cudowną powieść, która zdobędzie Wasze serca oraz nie pozwoli zbyt szybko o sobie zapomnieć.