Skąd się biorą problemy z dostosowaniem społecznym? Czy można mówić w tym przypadku zarówno o winie społeczeństwa, jak i wykluczonego? Dlaczego czyjaś słabość rodzi z jednej strony przemoc a z drugiej obojętność otoczenia. Na czym powinno polegać wyciągnięcie ręki do takiej osoby? A może to ona ma zabiegać o „włączenie” do społeczeństwa? Samotny pośród ludzi... Tak można byłoby jednym zdaniem podsumować bohatera książki „Taki właśnie jest grudzień”. Autor Donal Ryan opisując historię Johnseya prowokuje do zadania sobie wielu pytań, dotyczących problemów wyalienowanej ze zbiorowości jednostki. To również obraz irlandzkiej małej społeczności zainfekowanej rządzą pieniądza, która determinuje lokalną politykę i stosunki międzyludzkie.
Johnsey to postać niezwykle tragiczna. Spada na niego wiele nieszczęść, jest wręcz bombardowany całym złem tego świata. Kiedy traci rodziców, nie potrafi sobie poradzić sam, właściwie nie radził sobie nawet wtedy gdy otaczali go ochronnym kokonem z każdej strony. Czy zrobili mu tym krzywdę? Czy sam ją sobie zrobił, pozostając biernym. Kiedy zostaje sam na rodzinnej farmie, solidnie zabezpieczony finansowo, stanowi łatwy kąsek dla chciwych sąsiadów. W wyniku pobicia trafia do szpitala i choć wydawałoby się, że to będzie przełom, że poznane tam dwie życzliwe osoby, pretendujące do miana przyjaciół odmienią jego życie, to tylko pozory, bo Johnsey po raz kolejny pozwala innym zaopiekować się sobą, ale nadal pozostaje bierny. Nie łapie byka za rogi. Kiedy w końcu nastąpi przełom?
Autor zastosował tutaj ciekawy podział historii na 12 rozdziałów, które odpowiadają kolejnym miesiącom. Nadał w ten sposób rytm tej opowieści. Za każdym razem zatrzymujemy się na chwilę, by poczuć magię i niezwykłość danego miesiąca. Gdyby nie to, musielibyśmy nieustannie płynąć z prądem rozmyślań głównego bohatera. To mogłoby nas w pewnym momencie znużyć, szczególnie, że jego podejście do życia naznaczone jest ciągłą biernością... Postęp dotyczy tylko zmieniających się pór roku, a nasz bohater tkwi wciąż w jednym punkcie. I choć los próbuje nim potrząsnąć, stawiając go w centrum wydarzeń, ten z uporem maniaka pozostaje zamknięty nawet na to, co dobre. Co musi się wydarzyć, by to się zmieniło?
To Johnsey jest narratorem tej historii, więc musiałam polegać na jego osądzie sytuacji, na jego perspektywie. Może dlatego to nie wystarczyło, bym mogła obdarzyć go sympatią. Może dlatego tak trudno było mi znieść jego bierność. Może gdybym patrzyła z boku zobaczyłabym więcej? Wylewający się z niego potok słów, często nakrapiany humorem, co stawało się wręcz absurdalne, nie pozwalał mi się skupić na wyciąganiu wniosków. Dopiero po skończeniu lektury zaczęłam się zastanawiać. Tylko, że nie nad jego sytuacją, ale nad postępowaniem wszystkich wkoło. Bo te poboczne postaci są niezwykle barwne, genialnie wykreowane i to one wnoszą bardzo dużo do tej historii. Gdyby nie one, cóż...
Bardzo trudno ocenić mi tę pozycję, a to na pewno stanowi jej duży atut, bo jest jakaś. Zdecydowanie nie można przejść obok niej obojętnie. Myślę, że z chęcią przeczytałabym jeszcze jakąś książkę Donala Ryana, bo jestem zaintrygowana i czuję niedosyt.
Dziękuję Wydawnictwu Relacja za egzemplarz do recenzji!