Do przeczytania tej książki w dużej mierze skłoniła mnie ta cudowna, sielska-anielska okładka, zapowiadająca iście fantastyczną opowieść w świątecznym, zmiowym klimacie. W okresie od listopada do końca grudnia bardzo lubię sięgać po książki w tej tematyce i nie przeszkadza mi, że są to książki pisane według pewnego utartego schematu. Ich rolą ma być wlanie odrobiny ciepła, nadziei, wiary w lepsze jutro, wiary w człowieka, mają nas zrelaksować, przyjemnie odprężyć, otulić niczym ciepły kocyk i nastroić odpowiednio przed tym wyjątkowym okresem w roku jakim są Święta Bożego Narodzenia. Cóż, rozczarowałam się okrutnie, a to co wyłowniło mi się z kart tej powieści, to hmmm nawet nie wiem jak to opisać, bajka o Kopciuszku wydaje mi się być bardziej realna a jednocześnie bajkowa i pełna magii niż "Świąteczny sekret". O ile poprzednia świąteczna powieść autorki nawet mi się podobała i oceniłam ją dość wysoko, bo na 6.5-7/10, tak tutaj z ledwością daję 3 gwiazdki.
Fabuła tej powieści to dla mnie jedeno wielkie zdziwienie, niedowierzanie, połączenie jakiejś dziwnej bajki o pięknym dziewczęciu i złym ale pociągającym księciu, który pod wpływem miłości, z utracjusza, hulaki, uwodziciela, łamacza kobiecych serc, staje się wymarzonym partnerem na resztę życia. Bardzo irytowało mnie podczas czytania tej powieści wieczne stękanie na to, że przystojni mężczyźni to tylko dranie, wilki w owczej skórze, kórzy istnieją tylko po to aby złamać i wdeptać w ziemię kobiece serce.
Kolejna sprawa to bardzo irytująca relacja matki z córką i jej konsekwencje. O rany, ja wiem że to tylko książka ale jak można niespełna dziewiętnastoletnią dziewczynę wysłać do starego domu odziedziczonego po babci, gdzieś na wsi, z daleka od cywilyzacji. Dorosły człowiek, pracujący na pełen etat mógłby mieć poważny problem z utrzymaniem tego domu, wykonywaniem koniecznych napraw, zakupem węgla i drewna na zimię, innymi opłatami oraz codziennymi wydatkami, do tego jeszcze aby dostać się do małego miasteczka trzeba drałować godzinę w jedną stronę, a do dużego miasta jechać autobusem kolejne dwie godziny. Bez auta takie codzienne podróże do Karakowa, do szkoły, 3h w jedną stronę mogą dać popalić, szczególnie zimą. Z podstawowej pensji mało wykonalne a bez stałych dochodów to już w ogóle. Też bym tak chciała, chodzić sobie do szkoły, być przed maturą, mieszkać w pięknych okolicznościach przyrody, sama, nie pracować i nie przejmować się kompletnie wydatkami/rachunkami. Poza tym jak ona ma zamiar spłacić tego adwokata ? Przecież nie będzie wiecznie czekał. Bajka normalnie :)
Znalzałam też kilka nieścisłości , raz autorka pisze, że ojciec dziewczyny jest w związku z kochanką 3 miesiące lub ciut ponad, potem że kilka tygodni, potem że maksymalnie 6 tyg. Kolejna rzecz to ehhhh, od śmierci babci minął już jakiś czas, dziewczyna odbiera klucze, wchodzi do domu a w domu czyściutko, wysprzątane na wysoki połysk niemalże, a w spiżarni czeka całkiem świeżutki babciny chlebek owinięty w lnianą ściereczkę. Padłam. Nasza panna ma też wielkie szczęście, wszyscy obsypują ją pieniędzmi, więc może jakoś do matury przetrwa dość skromnie się odżywiając. Nasza panna, szara, dość nieśmiała myszka stała się również ekspertką w udzielaniu życiowych porad oraz nagle stała się wzorem i poprzez swoją decyzję o zamieszkaniu na wsi zapoczątkowała całą lawinę pozytywnych zmian w swojej rodzinie. Obraz życia na wsi autorka również odmalowała nam sielski i anielski, bez praktycznie żadnych minusów. Wątek romansowy i miłosny trójkąt już w ogóle rozłożył mnie na łopatki.
Jak dla mnie w całej książce za dużo tej cudowności, nierealności, oderwania od rzeczywistości. A czy znalzałam tutaj ten cudowny świąteczny klimat jaki sugeruje nam okładka ? Nie znalazałam. Może tylko trochę ale szybko gdzieś się schował. Mniej więcej w połowie książki jest już po świętach. A co miało być tym świątecznym sekretem ? Hmmm do tej pory się zastanawiam. Jeśli czytaliście to może mi podpowiecie, bo najwyraźniej coś mi umknęło.