"Sic itur AD ASTRA"
Trochę wspomnień z pierwszej części
"Ad Astra" Anny Jurewicz jest bezpośrednią kontynuacją "Sub Rosy". Zakończenie poprzedniej części pozostawia czytelnika z szokiem wymalowanym na twarzy, ściśniętym sercem - bo to, co na ostatnich kartach "Sub Rosy" nawywijała Róża wywróciło wszystko do góry nogami - oraz całą masą pytań.
Od pierwszych zdań "Sub Rosa", dzięki swobodnemu i miejscami pełnego humoru stylowi autorki przypadła mi do gustu, ale po przeczytaniu książki do końca poważnie zastanawiałam się czy nie zacząć autorki nienawidzić, za to jak skończyła pierwszy tom. No kto tak robi? Oczywiście wielu pisarzy stosuje ten podchwytliwy zabieg i to jest jak najbardziej dozwolone :). Jako pisarka miałabym radochę, ale jako czytelniczka już niekoniecznie.
W każdym razie niecierpliwie oczekiwałam kolejnej części i szczęśliwym zbiegiem okoliczności okazało się, że mogę przeczytać o dalszych perypetiach Róży jeszcze przed premierą. I wiecie co? Jeśli pierwsza część pozostawiła Was z wieloma pytaniami bez odpowiedzi, to druga nie tylko zakręci Waszymi emocjami jeszcze bardziej, ale pozostawi po sobie więcej pytań niż odpowiedzi.
Sic itur...
"Ad Astra" kontynuuje wydarzenia jakie miały miejsce we wcześniejszym tomie, a ponieważ znałam bohaterów i pomimo kilkumiesięcznej przerwy ich postaci nie zatarły się w mojej pamięci, ponowne wkręcenie się w akcję nie stanowiło problemu.
Pisanie tej recenzji bez jakichkolwiek spojlerów to prawdziwe wyzwanie, szczególnie, że opis też nie zdradza zbyt wiele:
Czy wrócimy na Uniwersytet Łysogórski? Co zrobiła Róża w ostatnim rozdziale „Sub Rosy” i jakie będą tego konsekwencje? Jak potoczą się losy jej przyjaciół? Czy Paryż skrywa w sobie słowiańską tajemnicę? A może odpowiedzi ukryte są głęboko w litewskim lesie?
„Ad Astra” to druga część przygód Róży Świętojańskiej, która przynosi wiele odpowiedzi i … jeszcze więcej pytań.
Gotowi na kolejną przygodę?
Styl Anny Jurewicz nadal pozostaje na wysokim poziomie, nadal jest okraszony humorem, co dodaje lekkości zaistniałym sytuacjom, ale wydarzenia, których jesteśmy świadkami tym razem stają się bardziej dramatyczne. Co jakiś czas na plecach czujemy oddech czającej się śmierci, zbierającej swoje krwawe (dosłownie) żniwo. Sami główni bohaterowie także się zmieniają, nic dziwnego, bo nie dałoby się pozostać takim samym po wydarzeniach i konsekwencjach z Nocy Kupały.
"Coraz bardziej nabierałam przekonania, że odbywa się tu jakiś spisek, którego jestem częścią. Co więcej, patrzy się na mnie z pobłażaniem, że jestem taka głupia i nie widzę tego, co mam przed oczami."
Jak zapewne niejedna z czytelniczek dołączyłam do "klubu" Jonasza Wida. Mężczyzna zdawałoby się idealny: przystojny, ładnie zbudowany, wesoły, komunikatywny, potrafiący cudownie gotować... Właściwie wiedza o Jonaszu Widzie do tej pory była dość ograniczona, ale w tym tomie autorka odsłania nam o nim nieco więcej przez co Jonasz staje się jeszcze bardziej idealny, ale... do pewnego momentu.
... ad astra
To co czytam odbieram głównie emocjami. I to właśnie emocje są dla mnie ważne, ważniejsze nawet niż sama fabuła, bo jeśli autor umiejętnie wciągnie czytelnika w swoją opowieść, to nawet oparta na schematach i schematami poganiana, pozostaje we mnie na długo.
W cyklu stworzonym przez Annę Jurewicz o schematach trudno mówić, a poszukiwanie siebie, swojej tożsamości, miejsca w świecie, potrzeba kochania i bycia kochanym, wzajemne zrozumienie to wartości uniwersalne i ponadczasowe, które autorka wplotła w historię Róży. Za to emocje jakie autorka serwuje nam w Ad Astrze są na najwyższym poziomie, proporcjonalnie adekwatnym do stopnia lubienia Róży.
Sama postać głównej bohaterki jest odmienna od tych, które do tej pory spotykałam. Róża jest tak cudowna, dlatego, że jest niedoskonała. Jest taka jak wielu z nas, jest taka jak choćby ja: walcząca z nadmiarem kilogramów, uwielbieniem do oglądania (może nie seriali, ale gameplay'ów) i słodyczy (w tym także żelków) i dlatego z taką łatwością przyszło mi się z nią identyfikować i kibicować jej.
Ale tym co mnie totalnie urzekło, oczarowało, zachwyciło, ścisnęło za serce to kreacja relacji Róży i Jonasza. Jak dla mnie, to prawdziwy majstersztyk. Bywały takie momenty, gdy miałam ochotę trzasnąć Wida przez łeb. Bywały i takie, gdy miałam ochotę normalnie go zamordować (serio). Bywały też takie, że czytając w gardle czułam rosnącą gulę i zastanawiałam się "do licha, kobieto [czyt. autorko] w co ty pakujesz swoich bohaterów i dlaczego ich tak krzywdzisz".
"Wybudziłam się obolała bólem, którego nie umiałam wyjaśnić. Przestraszona nie moim strachem. Co najgorsze - nic nie rozumiałam z tych snów i coraz gorzej radziłam sobie z uspokajaniem się."
Cudze chwalicie, swego nie znacie
Tym co, poza stylem i kreacjami bohaterów, tak mi się podoba w twórczości Anny Jurewicz jest czerpanie ze słowiańskiej mitologii. Nie wiem jak Wy, ale już po przeczytaniu pierwszej części zwróciłam baczniejszą uwagę tę dziedzinę. W "Ad Astrze" mamy do czynienia z rozwinięciem zapoczątkowanego już wątku bogów słowiańskich, dowiadujemy się więcej na temat Loży Świątyni Światła Świata, a także podróżujemy trochę z bohaterami po świecie.
Anna Jurewicz zabiera nas do Paryża, gdzie odnosi się do pożaru katedry Notre Dame, oraz jedziemy na Litwę, aż za Wilno, gdzie historia... tak, tam się historia drugiego tomu kończy, ale nie tylko. Co jeszcze? Zachęcam Was po sięgnięcie po lekturę "Ad Astry", gdy tylko się pojawi, a dowiecie się dużo, dużo więcej.
Podsumowując:
Jeśli czytaliście "Sub Rosę" i zakochaliście w jej bohaterach, opowiadanej historii i stylu, w jakim jest prowadzona, nie możecie nie przeczytać "Ad Astry". Prócz kontynuacji wydarzeń z pierwszego tomu, rozwojowi ulegają sami bohaterowie, zmieniają się ich wzajemne relacje (niekoniecznie na lepsze), wydarzenia nabierają rozpędu, miejscami też dramatyzmu. Uniwersytet Łysogórski niby pozostaje taki sam, ale osoby z nim związane już niekoniecznie.
Autorka zaserwowała swoim czytelnikom emocjonalne zawirowania, który wciągają, miętoszą duszę i zostawiają potem na pastwę oczekiwania na kolejny tom. "Ad Astra" wymiętosiła mnie emocjonalnie, zakończenie rozbiło mnie na milion kawałków i nie pozostaje mi nic innego, jak z niecierpliwością oczekiwać trzeciego tomu pt. "Axis Mundi" (i ćwiczyć wolę powstrzymując się od obgryzania paznokci z tego zniecierpliwienia).
Anna Jurewicz ma swój własny, jedyny i wyjątkowy styl opowiadania. I jak byłam pewna, że pokocham jej historię przeczytawszy zaledwie pierwszy akapit "Sub Rosy", tak "Ad Astra" tylko mnie w tym przekonaniu ugruntowała. I cokolwiek wyjdzie spod pióra Anny Jurewicz biorę to w ciemno.
Poniższy cytat jest jednym z tych niesamowicie pobudzających wyobraźnię. Moja wręcz doznała wyobraźniowego spełnienia (o ile takowe istnieje):
"Wydostałam się z lasu otulona podmuchem wiatru. Poderwane do lotu liście i źdźbła trawy otaczały mnie, wirując i oplatając powoli moje stające się ciało. Stwarzałam się z rosy i pierwszych kropli letniego deszczu. Z suchych, butwiejących liści i okruchów ziemskiego pyłu. (...) Każdy mój kolejny krok był coraz bardziej fizyczny. Szept tego mężczyzny mnie ucieleśniał i zanim się do niego zbliżyłam, byłam już tak samo ludzka, jak on."
Czy polecam "Ad Astrę" (oraz "Sub Rosę")? Naprawdę muszę Wam mówić? ;)
Moja ocena 9/10.
P.S. "Sic itur ad astra" znaczy "tak sięga się gwiazd", "tak idzie się do gwiazd":)