Mieszkaniec pewnej wioski leżącej na wybrzeżach Nilu wraca do domu po siedmiu latach studiów. Wraca i czuje się jak w domu, jest radośnie witany przez rodzinę i sąsiadów. Czytelnik od razu daje się wchłonąć przez klimat tych małych wiosek, tak egzotycznych. Czytając, czułam, że oni wszyscy tam znają się doskonale od urodzenia, każdy zna każdego, jego historię, drzewo genealogiczne, życie toczy się jak na dłoni, nie ma żadnych tajemnic. My, Europejczycy nie jesteśmy przyzwyczajeni do takich klimatów, my bardzo cenimy sobie prywatność i tzw. azyle.
Odniosłam wrażenie po lekturze dość licznych już książek z tamtego obszaru świata, że właśnie tym zasadniczo różnimy się od siebie - oni potrafią zachować swoją prywatność i intymność w domu tłumnie zamieszkanym przez krewnych, my potrzebujemy do tego ciszy i ostoi w postaci samotnego życia. Albo przynajmniej własnego pokoju.
Ale wracając do książki. We wsi pojawił się nowy mieszkaniec i ten człowiek opowiada naszemu bohaterowi swoją historię. I tak naprawdę ta książka jest o Mustafie - czarnym mieszkańcu Afryki, który wyjeżdża do Anglii, tam studiuje, tam się żeni, tam rozgrywa się jego dramat.
Ta książka spodobała mi się właśnie dlatego, że dotyka obszarów, które są znane Europejczykom. Mówi o zderzeniu dwóch światów. Pokazuje, że koloniści przynieśli więcej szkody niż pożytku podbitym i skolonizowanym przez siebie terytoriom. W swej arogancji uważają, że ucywilizowali Afrykę. Ale po co Afryce ta europejska cywilizacja? Nie będę wdawała się w szczegóły, ale książka jest przejmująca, warto ją przeczytać. Autor, Sudańczyk, obserwuje z dystansem życie przykładowej wioski, do której zagląda tzw. wielki świat. Oczywiście nie upiększa Afrykańczyków, nie przypisuje im mitycznych zalet i nie twierdzi, że ich wioska była idylliczną krainą. Nie, tam też żyli zwykli ludzie ze zwykłymi problemami, ale one były im znane, potrafili sobie z nimi radzić. Nowe problemy przytłoczyły ich.
Dzięki tej książce pojawiło się w mojej głowie pytanie, nie po raz pierwszy zresztą. Kto dał prawo Europejczykom mówić, że ich sposób na życie jest najlepszy? Skojarzyła mi się książka Ayn Rand "Atlas zbuntowany". Tam autorka ze stanowczością godną podziwu twierdziła, że cywilizacja jest czymś najlepszym, że gdyby nie rozwój technologii, ludzie do dziś mieszkaliby w lepiankach i jedli z drewnianych misek. Wtedy błysnęła mi myśl - a jeśli ktoś wolałby taki sposób życia, czy miałby wolność wyboru? No właśnie. Dlaczego uważamy, że to, co my cenimy, musi też cenić ktoś inny?
Polecam tę książkę, naprawdę warto. Warto na chwilę przystanąć i zadać sobie pytanie - może ktoś inny chce żyć inaczej niż ja?