„Czasami doświadczamy miłości w najbardziej nieoczekiwanych chwilach.„
Co naprawdę liczy się w życiu? Każdy zapewne ma inne priorytety, ale w przeważającej części jest to miłość, która jest fundamentem wszystkiego, rodzina, dzieci. Kiedy pojawia się maleńki człowiek, zmienia się diametralnie dotychczasowe życie, które w całości zostaje podporządkowane dziecku, ale dla rodziców jest to ogromne szczęście. Każdy dzień jest cudem, radością i nadzieją, ale czasami spokojną codzienność przerywa nagle śmiertelna choroba dziecka i to, co najcenniejsze zostaje brutalnie odebrane.
Nie łatwo czytać o czyimś cierpieniu. Szczególnie, gdy dotyczy ono choroby i śmierci małego dziecka, bo to jest najgorsze, co może spotkać człowieka i żaden z rodziców nigdy nie powinien doświadczyć tego, co przeżyli Rob i Anna główni bohaterowie powieści. Cierpienie i strata dziecka nieważne czy małego czy dorosłego odciska się piętnem na życiu całej rodziny szczególnie matki i ojca. Rodzi się bunt, niezgoda na taką kolej rzeczy, bo to dzieci powinny chować rodziców, kiedy jest odwrotnie następuje zakłócenie porządku świata. Zmienia się całe życie, cały system wartości. Życie dzieli się na: przed i po.
„ Niebo na własność „ jest to powieść napisana z punktu widzenia ojca to jemu autor oddał głos. To z jego perspektywy dowiedziałam się - jak poznał Annę, jak się w niej zakochał, jak wyglądało ich wspólne życie, najpierw we dwoje, a później także z ich synkiem Jackiem. Następnie razem z nim poznałam druzgocącą diagnozę i z przerażeniem obserwowałam etapy dramatu, to jak radosny, pełen życia chłopiec zmienia się w śmiertelnie chore dziecko.
Można zarzucić Luke Allanutt’owi, że stworzył kolejny wyciskacz łez. Można, ale moim zdaniem autor doskonale przedstawił emocje, które przeżywali Rob i Anna i doskonale rozumiem, co czuli. Taką tragedię potrafią zrozumieć osoby, które los tak samo skrzywdził, kiedy trzeba bezradnie patrzeć jak gaśnie ich ukochane dziecko i chwytać się każdej iskierki nadziei i z bezsilności załamywać ręce. „Niebo na własność” to historia przejmująca i wzruszająca w swojej prostocie. Nie jest tylko opisem zwyczajnej rodziny, którą spotkało nieszczęście. To pełna bólu i rozterek historia o ludziach, którzy próbując być blisko ze sobą, jednocześnie się od siebie oddalają. Doskonale zobrazowane uczucia zrozpaczonych i załamanych rodziców szukających wszelkich możliwych sposobów leczenia. Ile w stanie jest poświęcić człowiek, aby ratować swoje dziecko? Wszystko włącznie z tym, że poświęciłby swoje życie gdyby to było możliwe, złapie się dosłownie każdej możliwości jak tonący brzytwy.
Luke Allnutt napisał książkę o bolesnej stracie, zniszczeniu marzeń, radzeniu sobie z bólem, ale też o głębokiej miłości, nieprzemijalnej przyjaźni, niezniszczalnej nadziei. Powieść ma kilka niedociągnięć, których można by się przyczepić, ale w mim przypadku nie analizowałam tego aż tak bardzo bo nie potrafiłam jej czytać obojętnie. Chociaż nie wciągnęła mnie od pierwszej chwili to nie obyło się bez łez wzruszenia bo historia została ukazana wiarygodnie. Autor świetnie odzwierciedlił uczucia rodziców i przemianę rodziny dotkniętej tragedią. Nie chcę podsumować moich rozważań frazesami w stylu „ trzeba się cieszyć chwilą „, „ kochajmy bliskich, bo tak szybko odchodzą „, „ doceniajmy to, co mamy”, bo nic nie jest w stanie przygotować człowieka na starcie się z bólem i bezsilnością. W końcu zostajemy sami z niewysłowionym cierpieniem i swoimi emocjami bez zrozumienia, bo nie jesteśmy wyjątkowi ani my ani nasze cierpienie. Warto przeczytać, każdy zapewne w tej powieści odnajdzie coś innego, odczuje ją inaczej i przeżyje emocje na swój sposób. Ze mną ta powieść zostanie na dłużej.
„ (…) czasami opowiedzenie swojej historii to jedyne, co trzyma nas przy życiu. „