Zacznę od tego, iż „delikatnie mówiąc” nie przepadam za książkami z zatytułowanymi rozdziałami. Czemu? Irytuje mnie to, że zwykle tytuł mówi zbyt wiele, albo przeciwnie, wcale nie wiadomo o co chodzi. Zazwyczaj więc nie sięgam po tego typu książki. Tym razem nacięłam się sama, bo kupiłam książkę nie zaglądając do środka, a gdy w końcu postanowiłam po nią sięgnąć, nie było już wyjścia. Miałam jednak chwilę wahania. Na szczęście przemogłam się i przeczytałam.
Książka Pani Peterson wylądowała w moim koszyku z kilku powodów. Przede wszystkim przemówiła do mnie okładka. Rażący pomarańcz, różowe literki, a w tle Nowy Jork. Miałam ochotę na odrobinę innego świata. Po drugie stwierdzenie z okładki „Komiczne perypetie zapracowanej matki”. Chciałam się pośmiać i dobrze bawić. Po trzecie ON, nianiek. Koniecznie chciałam dowiedzieć co zwojuje i jak jego pojawienie wpłynie na życie rodziny Jamie. I od razu się przyznam, że nim sięgnęłam po książkę to modliłam się, bardzo bardzo się modliłam. „Błagam, nie zdradzaj męża. Błagam, bądź wierna…”. Bo to jedna rzecz, której nie potrafię zdzierżyć. Znaczy nie jest tak, że zupełnie nie czytam o zdradzie. Ale zaraz na wstępie osoba zdradzająca ma u mnie mega krechę. Nie pozostało mi więc nic poza wiarą w bohaterów.
Jamie Whitfield żyje w niemal wymarzonym świecie. Rankiem budzi ją pobudzone ciało bardzo przystojnego małżonka, który nigdy nie ma dość swojej żony. W kuchni czeka już na nią przygotowane przez gosposię śniadanie, a tymczasem niania oporządza całą trójkę jej pociech. W drodze do pracy szofer podwozi ją pod szkołę maluchów, by mogła je ucałować na pożegnanie. W międzyczasie „przedszkole dla zwierzaków” zabiera jej pieska, niania zajmuje się najmłodszym synkiem, a gosposia sprząta i gotuje kolejne posiłki. Żyć nie umierać. Prawda? A może jednak nie? Może mąż to duże dziecko, które wpada w szał, gdy spinki do mankietów nie chcą przejść przez dziurki w koszuli? Może dzieci nie są szczęśliwe, bo mama za dużo pracuje, a tata jest w ciągłych rozjazdach? Może życie wśród milionerów, którym woda sodowa uderzyła do głowy nie jest różowe, a główna bohaterka się dusi? Może jej przyjaciółki to obce kobiety? Może nie ma nikogo bliskiego? Może sama chciałabyś zobaczyć, jak wygląda życie rodziny z Park Avenue? Jeśli tak, zapraszam do lektury.
Muszę przyznać, że zostałam uwiedziona. Uwiodła mnie stworzona przez Holly Peterson historia. Wykreowani bohaterowie i ich perypetie. Ich małe i wielkie problemy. Ich smutki i radości. Pokochałam Jamie, która nigdy do końca nie umiała zaaklimatyzować się w świecie, jaki otworzyło przed nią małżeństwo. Zakochałam się w zamkniętym w sobie Dylanie, rozkosznej, ssącej kciuk Gracie i malutkim Michaelu, uczepiającym się maminego uda i nie dającym jej wyjść do pracy, chyba że niania przekupi go popcornem. Pokochałam ich wszystkich razem i każdego z osobna. I pokochałam Petera, który postanowił wyciągnąć do tej rodziny rękę, niczym do tonącego okrętu i nie pozwolił im pójść na dno. Co do Philipa, męża Jamie… pozwólcie, że się nie wypowiem.
Książkę czyta się bardzo dobrze. Jest napisana prostym i docierającym do człowieka językiem. Autorka uwodzi nas opisami i wydarzeniami z życia głównej bohaterki. Nie zawsze jest różowo i wesoło. Nie raz stawały mi w oczach łzy. Niejednokrotnie myślałam „rzuć tym w diabły!”, „co ty z nim robisz?” i „uciekaj”. Przyszedł moment, w którym zaczęłam się modlić o… tak, nie mylicie się, o zdradę. Ale Jamie była silna i nie poddawała się, parła do przodu prostą ścieżką. Aż do upragnionego szczęścia. I choć ta ścieżka była wyboista, a wjazdów pod górkę było zdecydowanie więcej niż jazdy na luzie, to udało jej się dotrzeć do celu. Całej i zdrowej. Przynajmniej takie mam wrażenie.
„Nianiek” uświadomił mi, że każdemu przytrafiają się problemy. Że nie wystarczy mieszkać w najlepszej dzielnicy, mieć bogatego męża i służbę, by być szczęśliwym. Książka przypomniała mi, że niepielęgnowana miłość umiera, tak jak niepodlewane kwiaty, a życie rodzinne, o które się nie dba może szybko rozpaść się na setki, tysiące kawałeczków, których nie uda nam się posklejać w całość. Przypomniała mi, że zawsze, cholera, trzeba być wiernym.
Do lektury zapraszam wszystkich. I kobiety i mężczyzn. I bogatych i biednych. I młodych i starszych. Niech nie przestraszy was rozrywkowa okładka. Niech nie zniechęca was stwierdzenie „Komiczne perypetie…”. Niech nie odpycha was myśl, o rozbijającym szczęśliwe małżeństwa niańku. Bo to książka zupełnie o czym innym. Książka warta przeczytania. Książka warta posiadania. Książka warta zapamiętania.