Wzniosły i wiele obiecujący tytuł oraz krew na okładce zapowiadają nam thriller, ewentualnie sensację, może nawet kryminał. „Śmierć na śniegu” nie jest żadnym z nich. Jest to obyczaj, z elementami sensacji, tzw. powieść policyjna, dziejąca się w swojskim polskim otoczeniu. Czy jest to udany przepis na porwanie polskiego czytelnika na wiele godzin pasjonującej lektury?
Akcja książki toczy się w trzech polskich miastach: Katowicach, Krakowie i Łodzi. Obserwujemy zmagania policjanta Rokickiego oraz jego starania, aby oczyścić się z zarzutów o morderstwo. Znaleziono go nagiego, obok trupa czarnoskórego mężczyzny, na pokrytej śniegiem polanie. Wszystko zdaje się być przeciwko niemu: dziewczyna go zdradza, komendant prowadzący śledztwo bez powodu uwziął się na niego, a jego najlepszego kumpla zastrzelono. Na pomoc przybywa mu detektyw Mierzejski oraz Mariola Rakowiecka, żona zmarłego przyjaciela. Tajemnice z przeszłości lawinowo wychodzą na jaw, nie obeszło się bez paru dodatkowych trupów i wielu policyjnych wycieczek między trzema miastami.
Nie wiem, w jakim świecie żyje autor, ale dla mnie wizja społeczeństwa, w którym każda napotkana kobieta zachowuje się jak ladacznica, facet to macho, który najpierw uderza, a dopiero potem myśli, nie potrafiąc się powstrzymać od posiadania wszystkiego co się rusza i ma piersi, to doprawdy naciągana teoria. Może byłabym skłonna w nią uwierzyć, gdyby akcja działa się w Ameryce, ale w Polsce nie bardzo. Także opisane przez pana Staszewskiego prace policji nie są zbyt wiarygodne. Wszyscy zdają się znać i każdy z każdym ma na pieńku, a matactwa na komisariatach to chleb powszedni, który pierwszy lepszy komendant je na śniadanie.
Akcja toczy się w miarę szybko, do tego nie mam zastrzeżeń. Co więcej, ledwie 200 stron lektury, na szczęście, mija szybko i w miarę bezboleśnie. Ale co z tego, skoro trudno połapać się kto kogo zabił, a główny bohater wzbudza taką frustrację, że ma się ochotę trzasnąć książką o ścianę? Jego reakcje na, dla normalnych ludzi bardzo traumatyczne wydarzenia, np. obserwowanie zabójstwa swojej dziewczyny, są bardzo naciągane. Po paru takich sytuacjach czytelnika nachodzi myśl, że może jest on cyborgiem. Fabuła książki nie jest za bardzo skomplikowana, ale już styl pisania autora owszem. W dialogach niekiedy nie wiadomo, kto mówi daną kwestię, a kolejne wydarzenia nie zawsze są jasno opisane i trudno stwierdzić, co tak naprawdę się działo.
Lektura tej książki nie była przyjemnością, a powinna nią być. Zmuszanie czytelnika do czytania fragmentów po parę razy, żeby zorientować się, co się wydarzyło, a także przedstawienie głównego bohatera jako bezuczuciowego drania, to główne błędy autora. Dodatkowo, niewiarygodne przedstawienie działań policjantów i ogólnie, polskiej mentalności, sprawiło, że „Śmierć na śniegu” czytało się trudno i jedynie moje postanowienie o kończeniu każdej zaczętej książki sprawiło, że jakoś dotrwałam do końca.
Ktoś może powiedzieć, że zupełnie nie znam się na pracy policji, a więc po co w ogóle się wypowiadam. Nie sądzę, żeby książka ta była przeznaczona jedynie dla entuzjastów tajemnic i teorii spiskowych związanych z organami ścigania. A jeśli tak faktycznie jest to wydawca mógł napisać adekwatną informację na okładce, oszczędziłoby mi to dwie godziny życia.